Smutno, smutno i jeszcze raz smutno
Andrzej Dziurawiec, Płonące ambony, Wydawnictwo Lira, Warszawa 2022, s. 427.
Tak przed lekturą nowego kryminału Andrzeja Dziurawca Płonące ambony, jak i po niej, cisnęło mi się na usta wciąż jedno i to samo słowo – smutek. Skąd brały mi się te smutki mniejsze i większe?
Dziurawiec już wcześniej zapowiedział, że powieść zamknie historię Szuberta (tak o nim piszę, bo bohater nie znosi swojego imienia i praktycznie nim się nie posługuje), świetnego policjanta z Warszawy. I jak się okazało, jest to zakończenie z rodzaju definitywnych. Chyba że Dziurawiec dokona jakiejś spektakularnej wolty – jednak nie sądzę, by tak się stało.
Smutno mi też było na początku dlatego, że trylogia z Szubertem właściwie nie doczekała się należnej uwagi i nie została w pełni doceniona. Przyczyny były zapewne złożone. Kolejne części trylogii ukazywały się nieregularnie – przypomnę, Bastard w 2013 roku, zaś Festiwal w 2017 a jej domknięcie dopiero po następnych pięciu latach. A życie książek na współczesnym, przeładowanym rynku jest bardzo krótkie, podobnie jak pamięć czytelników o nich. Cóż, wynikało to po części z takiego a nie innego rytmu pracy Dziurawca, ale też z kłopotami z wydawcami. A szkoda, bo to jedna z oryginalniejszych i lepiej napisanych trylogii kryminalnych ostatniej dekady. Inna sprawa – tak na marginesie – że obecnie akurat oryginalność i dobry styl nie są w naszej prozie gatunkowej przesadnie w cenie.
Podczas czytania Płonących ambon też robiło mi się coraz smutniej, chociaż Dziurawiec zadbał o to, by było ciekawie i zupełnie inaczej niż w poprzednich częściach trylogii. Szubert jest już policyjnym emerytem i przenosi się do podlubelskiej wioski. Stara się wyremontować chałupę po dziadkach (z mizernym skutkiem), dużo czasu spędza z rozdokazywaną dożycą Welą, którą traktuje niemal jak dziecko, i próbuje jako tak poukładać swoje potrzaskane życie. Poznaje okolicę i miejscowych (nie nazbyt nachalnie). Do tego spotyka starego kumpla ze szkoły policyjnej, który mieszka niedaleko. I pewnie z wolna udałoby się Szubertowi dojść do ładu ze sobą i światem, ale koło niego rozpętuje się ciąg afer. Ekolodzy, którzy sprzeciwiają się stworzeniu zalewu, wchodzą w konflikt z miejscowymi. Zaczynają płonąć jedna po drugiej myśliwskie ambony. A do tego ktoś morduje ludzi związanych z wymiarem sprawiedliwości. Szubert nie z własnej woli zostaje wplątany w sprawę i w końcu – jak mawiał klasyk – nie chce, ale musi. Ponieważ historia, z którą Dziurawiec przyszedł do czytelników, jest smutna, więc łatwo się domyślić, że sprawa dla Szuberta nie skończy się dobrze.
Aż mi szkoda, że piszę o kryminale i nie mogę zdradzić zbyt wiele, żeby nie spojlerować. Spróbuję jakoś wybrnąć z tej sytuacji… Dziurawiec porusza w Płonących ambonach istotne kwestie psychologiczne. Postać Szuberta jest wprawdzie zbudowana na typowym schemacie gliniarza, twardziela po przejściach, jednak została przez Dziurawca przełamana – by nie rzec połamana. Szubert świetnie radzi sobie w pracy, ale już w życiu prywatny zupełnie nie. Ten twardziel szczególnie niepewny i w gruncie rzeczy kruchy jest w relacja z bliskimi mu ludźmi. Ta jego właściwość mocno przeszkadza mu w odnalezieniu się na emeryturze, co wpędza go w samotność. Niby ją akceptuje, ale – jak się okaże – chętnie z niej zrezygnuje przy pierwszej okazji. A wtedy będzie bardzo podatny na zranienie. W szerszym aspekcie psychologicznym Dziurawiec zdaje w powieści pytania, ile ciosów jest stanie człowiek znieść. I czy idea budowania życia od nowa, tzw. nowego początku przypadkiem nie jest li tylko mrzonką, którą uspokajają nas psychoterapeuci, bo nie da się tak do końca odkreślić przeszłości grubą kreską. W powieściowym świecie Dziurawca sprawy częściej kończą źle niż dobrze. Jak mi się zdaje, jest to bliskie rzeczywistości – przynajmniej w moim jej rozumieniu.
Dziurawiec w nowej powieści rozbudował tło obyczajowo-społeczne. I znowu, jak w przypadku kreacji głównego bohatera, wyszedł od powszechnego w kryminałach schematu, by go potem zmodyfikować. Jest więc w Płonących ambonach mała, lokalna społeczność, w której wszyscy się znają i są w jakiś sposób powiązani, ale jednak mają swoje tajemnice, do których nie chcą wracać a już na pewno nie chcą opowiadać o nich obcym. I są lokalne układy i układziki oraz miejscowi kacykowie, którym wydaje się, że mogą wszystko, bo i tak ujdzie im to na sucho. Dziurawiec wprowadza do tego schematu nowy wątek, wciąż jeszcze mało wykorzystywany w naszej prozie, jakim jest kwestia osiedlenia się ludzi z wielkiego miasta na wsi. A to przecież zjawisko w Polsce coraz częstsze. W tle historii kryminalnej Dziurawiec opowiada o kłopotach z adaptacją w lokalnej społeczności. Jest to zazwyczaj proces długotrwały, wymagający odrobiny otwartości z obu stron – otwartości, o którą czasami wcale nie jest łatwo – szczególnie w obecnych czasach. I także o tym jak mylne może się okazać tzw. pierwsze wrażenie.
A na koniec rzecz absolutnie warta podkreślenia („wężykiem, wężykiem!”) – kryminały Dziurawca są świetnie napisane. Dziurawiec posługuje się klarowną literacką polszczyzną, pozbawioną zbędnych ozdobników. Poszczególne sceny i motywy są precyzyjnie skonstruowane i mają jasny cel, co akurat nie dziwi, bo Dziurawiec jest także scenarzystą. To szczególnie istotne obecnie, kiedy wielu autorów kryminałów czy thrillerów ględzi bez opamiętania, aby tylko nabijać kolejne dziesiątki stron pisanych na kolanie powieści. I do tego dochodzą jeszcze wręcz pyszne dialogi. Widać, że Dziurawiec lubi rozmawiać z ludźmi i ma słuch do języka mówionego. A chyba każdy z piszących wie, że napisać dobry dialog wcale nie jest łatwo.
Smutno mi więc, smutno, po trzykroć smutno. Może jednak kolejna książka Dziurawca przywróci uśmiech na mojej twarzy.
Mnie umknęły kryminały Dziurawca i już żałuję. Ostatnio z małymi wyjątkami, o których wciąż nie mam kiedy napisać, przeczytałam całe morze miernej prozy kryminalnej. Dokładnie takiej jak piszesz: "To szczególnie istotne obecnie, kiedy wielu autorów kryminałów czy thrillerów ględzi bez opamiętania, aby tylko nabijać kolejne dziesiątki stron pisanych na kolanie powieści". Sto stron odmieniania biogramów głównych bohaterów (zgroza, bo jest ich ośmiu) w ponoć najlepszych thrillerze szpiegowskim ostatnich lat, albo osiemdziesiąt stron opisów i dialogów (poprawne, ale nie porywające), by na 82 stronie pojawił się wreszcie trup... Ględzenie zabija sztukę. Lecę kupić Dziurawca :-)
OdpowiedzUsuń