czwartek, 1 marca 2018

Igrając z ogniem


Anna Cieplak, Lata powyżej zera, Znak Literanova, Kraków 2017, s. 270.

    Powieści pokoleniowe pojawiają się cyklicznie, mniej więcej co dekadę, a niektórzy z ich autorów uznani zostają za "głosy pokolenia". Są cykliczne niczym święta, choć akurat w przypadku tych książek zwykle nie za bardzo jest co świętować. To nie żadna rewelacja, jedynie proste stwierdzenia faktu. I nie ma nic dziwnego w tym, że kolejne pokolenia piszących starają się ukazać własne - mniej lub bardziej zmitologizowane - początki, osadzić się w rzeczywistości i umiejscowić na ciągle zmieniającej się mapie literatury. Powieści pokoleniowe nieodmiennie budowane są wedle powtarzalnego w nieskończoność schematu opowieści inicjacyjnej (pierwsza miłość, pierwsze zetknięcie ze śmiercią, pierwsze wybory życiowe...) obudowanej playlistami najważniejszych piosenek, wyliczankami "lektur formujących", odniesieniami do najważniejszych wydarzeń historycznych z lat dziecięcych i nastoletnich oraz szkolnymi anegdotkami. Właściwie powieści pokoleniowe są przewidywalne jak brak słońca w listopadzie. Bez czytania wiadomo, jak są zbudowane i jak się skończą. Zmieniają się w nich jedynie drobne elementy tła. W jednym "rzucie" tych powieści jest dojmujący brak Teleranka i gumy Donald z obrazkami, w drugim - zawalające się dwie wieże i ostatnia kaseta VHS. Krótko rzecz ujmując, nie za bardzo jest powód, aby je czytać, jeśli odbyło się już kilka pokoleniowych rund.
    Ziemowit Szczerek, zachęcając do przeczytania powieści Anny Cieplak Lata powyżej zera, stwierdza, że jest to "pokoleniowy manifest" i dodaje: "Koniecznie. To jest książka o was". "Manifest" uznaję oczywiście za wpisaną w poetykę blurba przesadę. Zdawałem sobie też sprawę, że w moim przypadku będzie to z pewnością lektura niekonieczna, ponieważ w owym "was" moje "ja" z pewnością się nie mieści. Jednak przeczytałem powieść Cieplak, nawet dwukrotnie, co nie jest wielkim osiągnięciem, ponieważ książka jest krótka. A później zacząłem zadawać sobie pytania. Odpowiedź na pierwsze z nich jest oczywista. Po co przeczytałem Lata powyżej zera? Z ciekawości krytyka literackiego, którego zainteresował fenomen autorki Ma być czysto, ostatnio jakże często nominowanej i nagradzanej. Z odpowiedzią na pytanie drugie, czy jest w nowej powieści Cieplak coś wartościowego albo choćby intrygującego, miałem już większy problem.
    Jak już wspominałem, szkieletem każdej powieści pokoleniowej jest historia dojrzewania. Jak prezentuje się ona w powieści Cieplak? Rzekłbym, jak każda inna. Główną bohaterką powieści, a zarazem narratorką, jest Anita, urodzona w 1987 roku, mieszkająca w Będzinie. Pochodzi z przeciętnej rodziny (ojciec budowlaniec pracujący w szarej strefie, matka fryzjerka), mieszka na blokowisku, jest trochę osobna ("Nie nadawałam się do czynności grupowych", s. 26), ale nie aż tak, by nie mieć przyjaciół i znajomych. Mimo iż pozuje na "kolorowego ptaka", właściwie jest zwyczajną nastolatką. Akcja powieści zaczyna się w roku 2001, kiedy bohaterka jest jeszcze w gimnazjum. Po kolei opisywane są kolejne wtajemniczenia Anity, pierwszy papieros palony za śmietnikiem i pierwszy alkohol, fascynacje chłopcami a potem mężczyznami, poszukiwanie życiowej pasji (muzyka, fotografia), doświadczenie utraty bliskiej jej babki, nieszczęśliwa miłość zakończona gwałtem, wyjazd do pracy w Szkocji. Tak w skrócie. Nie ma w historii Anity nic oryginalnego, nie jest ani specjalnie pogłębiona, ani zwyczajnie ciekawa. Cieplak po prostu zestawia ciąg scenek i anegdotek obrazujących blaski i cienie czasów dojrzewania. Nawet istotny i ważny motyw przemocy seksualnej, który aż prosił się o rozwinięcie, został w powieści potraktowany po łebkach. Anita po pierwszym szoku kwituje sprawę gwałtu pełnym nastoletniego fatalizmu (podobnie jak jej przyjaciółka niechcianą ciążę) stwierdzeniem, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej.
    Spotkałem się z opiniami, że wartością samą w sobie jest, że powieść pokoleniową napisała kobieta, wchodząc na teren wcześniej zarezerwowany dla pisarzy. Nie zgodzę się. Wystarczy przypomnieć sobie spór z lat 90. ubiegłego wieku dotyczący prozy męskiej i "prozy menstruacyjnej", który po latach wydaje się bzdurny, by nie rzec, żenujący, czy choćby powieść Doroty Masłowskiej Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną (zresztą przywoływaną w książce Cieplak), aby stało się jasne, że autorka Lat powyżej zera nie przedziera się przez chaszcze, wytaczając nowy szlak.
    Jeśli wątek inicjacyjny nie jest wiele wart, to może Cieplak ciekawie pokazuje polską prowincję lat pierwszych? Właściwie można by to uznać za pytanie retoryczne, zważywszy, że nasz prowincja została już gruntownie opisana zarówno w prozie fabularnej, jak i reportażach, więc trudno się było spodziewać, że autorka Lat powyżej zera znajdzie zupełnie nowy patent opisu Polski B. Oczywiście, jest w powieści garść obserwacji socjologicznych tyczących życia na prowincji w pierwszej dekadzie nowego wieku: problemy z pracą, balansowanie na granicy ubóstwa, masowe wyjazdy na brytyjskie wyspy szczęśliwe. Problem jednak w tym, że bohaterkę prowincja absolutnie nie obchodzi. Małą ojczyzną Anity nie jest Zagłębie czy Będzin tylko blokowisko ("Nasze Zagłębie to już inna historia. Ale zasadniczo zupełnie nie ma dla nas znaczenia, skąd jesteśmy i co się z tym wiąże", s. 167). Tyle tylko że Cieplak o mikroświecie blokowiska nie mówi (znowu) nic nowego.
    W takim razie jeśli nie inicjacja i socjologia, to może chociaż język? Może Cieplak wymyśliła niebanalny styl opisu tego, co dobrze rozpoznane i wielokroć opisane? Nie do końca. Trudno jest odmówić autorce Lat powyżej zera językowego szwungu. Umie zakręcić frazą, wymyślić zgrabny bon mot, miksować elementy pochodzące z różnych rejestrów mowy. Jednak dostrzegam w nowej powieści Cieplak pewną językową zachowawczość. Warstwa językowa powieści utkana została po trosze z wszystkiego: mowy potocznej, pełnej popkulturowych odniesień, młodzieżowego slangu, tanich poetyzmów, jakże charakterystycznych dla nastolatków, i słów powszechnie uznawanych za obelżywe. Jednak tak na prawdę jest to styl zrobiony "na miękko", w ten sposób, aby właściwie był dla każdego czytelny i nikogo specjalnie nie raził. Mogę w tym miejscu przywołać ulubioną przez blogerów literackich frazę: "Dobrze i szybko się czyta"... Daleko Cieplak do językowej wynalazczości i bezkompromisowości Masłowskiej.
    Jest jednak w Latach powyżej zera wątek, który naprawdę mnie zaintrygował. Nazwałbym go kwestią naiwności. Anita, w odróżnieniu od swojej najlepszej przyjaciółki, nie chce pozostać w osiedlowym światku. Jak sama to określa, zatacza coraz większe kręgi - poza osiedle, poza Będzin. Jest ciekawa nowych ludzi, kolejnych wyzwań. Poszukuje, jak to wrażliwa nastolatka. Tyle tylko że jest zbyt naiwna, emocjonalnie rozedrgana, albo zwyczajnie nazbyt niedoświadczona, żeby panować nad tym, co dzieje się z nią i wokoło niej. Rzuca się głową w dół w świat, którego do końca nie rozumie. Nietypowe związki, mordercze imprezy, niebezpieczne zachowania. Staje się, że odwołam się do tytułu powieści Stiega Larssona, dziewczyną, która igra z ogniem. Pod koniec powieści okazuje się, że były chłopak Anity ma HIV. Książka ma otwarte zakończenie, nie wiemy, co dalej będzie z bohaterką. I dopiero w tym momencie zaczyna robić się ciekawie. Tyle tylko że narracja się urywa. bo urwać się musi. To już nie jest porządek opowieści pokoleniowo-inicjacyjnej. A szkoda.
    Z powieściami pokoleniowymi jest ten problem, że zwykle poruszają jedynie czytelników z tego samego pokolenia co autor. Jestem z innego pokolenia niż Cieplak, więc stało się, jak się stać miało. Przeczytałem Lata powyżej zera (dwa razy, że przypomnę) i w sumie mogę napisać jedynie tyle - książka do przeczytania i zapomnienia.