wtorek, 14 września 2021

Stuart Turton, Demon i mroczna toń

 


Przekombinowane igraszki na morzu


Stuart Turton, Demon i mroczna toń, przeł. Jacek Żuławnik, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2021, s. 510.


    Debiut brytyjskiego pisarza Stuarta Turtona, powieść Siedem śmierci Evelyn Hardcastle, wywołał u mnie (nie przesadzam!) szczery zachwyt. Jest to niezwykle oryginalne połączenie kryminału zamkniętego pokoju z fantastyką, do tego doprawione odrobiną cozzy. Turton stworzył fabułę bardzo inteligentnie skrojoną, zaskakującą, konstrukcyjnie nieoczywistą - rzekłbym (tak, to chyba jednak dobre słowo, choć za nim nie przepadam) uroczą w stylu starych, dobrych angielskich kryminałów. Nic więc dziwnego, że czekałem na kolejną książkę tego autora, chociaż po przeczytaniu jej zapowiedzi obawiałem się, że to powieść nie dla mnie. Dlaczego? W powieści Demon i mroczna toń Turton akcja rozgrywa się przede wszystkim na morzu, a ja jestem absolutnie odporny na uroki prozy marynistycznej; nie kręcą mnie malownicze, groźne burze, szum żagli, niezbyt interesują historie trudnej i żmudnej doli marynarski. Po prostu nie zachwycają mnie tego rodzaju opowieści i klimaty. I książka Turtona tego stanu rzeczy nie zmieniła.
    Akcja Demona… rozgrywa się w roku 1634. Z holenderskiej kolonii Batawii wypływa flotylla statków handlowych, która ma dotrzeć do Amsterdamu. Na jednym z nich podróżuje wraz z rodziną gubernator kolonii, który w kraju ma dołączyć do władz niezwykle bogatej i wpływowej Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Gubernator wiezie ze sobą wielki skarb i tajemniczy Kaprys, o którym mało kto wie, czym jest. Wiezie też wielki bagaż swoich grzechów. Tuż przed wypłynięciem statków z Batawii trędowaty rzuca klątwę na statek, którym podróżuje gubernator, a na żaglu statku pojawia się znak demona. Gubernator miał już z tym demonem do czynienia i zdaje sobie sprawę, że rejs nie obejdzie się bez komplikacji. Jednak skala przemocy i zbrodni na statku zaskakuje nawet jego. Czy demon zapanuje nad statkiem? Czego właściwie chce? I wreszcie – czy mroczny demon w ogóle istnieje?
    Podobnie jak w debiutanckiej powieści, tak i w Demonie… Turton tworzy fikuśną wariację na temat kryminału zamkniętego pokoju. I znowu tworzy bardzo skomplikowaną, powikłaną intrygę. Tyle tylko że brytyjski pisarz w nowej powieści przekombinował. Intryga zbudowana wokół motywu zemsty (nie, nie zdradzam zbyt wiele) jest bardzo wymyśla, pełna niesamowitych pomysłów, forteli i pułapek. Jasne, lubię tego rodzaju intrygi, ale tutaj szwankuje trochę ekonomia konstrukcji fabuły. Zemsta mogła się dokonać w dużo prostszy (a przy tym bardziej prawdopodobny) sposób i – jak na mój gust – takie uproszczenie nie odebrałoby fabule atrakcyjności. Poza tym część rozmaitych, bardzo skomplikowanych działań mścicieli wydaje mi się zwyczajnie niemożliwa do przeprowadzenia, szczególnie na statku, który przez dwa tygodnie miotany jest groźną burzą tropikalną.
    Do tego dochodzi – pozornie – niejasna sprawa demon. Czy demon faktycznie istnieje i z tajemniczych powodów masakruje ludzi na statku? Zabobonni marynarze wierzą w demona, oficerowie już niekoniecznie. Napisałem, że jest to tylko pozornie niejasna historia, bo jednak Turton od początku podrzuca czytelnikowi tyle podpowiedzi i sugestii, że nie są to już tylko drobne okruszki prowadzące do rozstrzygnięcia tej kwestii, lecz niemal droga pokryta okruchami niczym kwieciem na procesji Bożego Ciała.
    Chyba najciekawsze w nowej powieści Turtona są kreacje niektórych postaci. Żona gubernatora, która rozpaczliwie próbuje się wyrwać spod nieograniczonej władzy brutalnego męża, najemnik, który porzucił wygodne życie w bogatej rodzinnie, by szukać własnej ścieżki losu, piekielnie inteligentny „problemariusz”, czyli ktoś w rodzaju detektywa rozwiązującego kryminalne zagadki Holandii i Batawii. Każde z nich ma swoje mroczne tajemnice, zmaga się ze złem i pokusami, które są wokół nich i w nich samych, i rozpaczliwie dąży ku osobistej wolności, która w XVII wieku jest darem rzadkim a przez to niezwykle cennym.
    Moim zdaniem druga powieść Turtona jest zdecydowanie słabsza od debiutu, bo przekombinowana, z intrygą już nie tak precyzyjnie uszytą. A do tego – jak już pisałem – jej akcja rozgrywa się na morzu. Nie spodziewałem się, że brytyjski pisarz przekona mnie do „morskich opowieści”. I fakt, nie przekonał.
 

poniedziałek, 6 września 2021

Ben Creed, Miasto duchów

 


 Skrzypek bez palców


Ben Creed, Miasto duchów, przeł. Radosław Kot, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2021, s. 360.


    Po tym jak przeczytałem na czwartej stronie okładki opis powieści Bena Creeda, spodziewałem się malowniczej katastrofy. Angielski pisarz, który umieszcza akcję kryminału w realiach stalinowskiej Rosji? Zapowiadała się rzecz w najlepszym wypadku bardzo powierzchowna. Poszukałem więcej informacji na temat Miasta duchów i okazało się, że żadnego Bena Creeda nie ma, bo to pseudonim, pod którym ukrywa się dwóch autorów: Chris Rickaby i Barney Thompson. Ten drugi jest wykształconym klasycznie muzykiem, który studiował także w Petersburgu, więc stało się jasne, skąd pisarzom wzięły się Sowiety i Leningrad. A potem zacząłem czytać Miasto duchów i… wsiąkłem na dobre.
    Intryga kryminalna w tej powieści to nic szczególnego, bo to kolejna wariacja na temat mordów dokonywanych przez psycho- i socjopatę. Akcja zaczyna się w październiku 1951 roku od znalezienia na torach, biegnących w odludnym miejscu niedaleko Jeziora Ładoga, pięciu zmasakrowanych, specyficznie upozowanych trupów. Oczywiście milicjanci niespecjalnie radzą sobie ze sprawą, tym bardziej że równocześnie muszą bardzo się nagimnastykować, aby nie wpaść w ręce siepaczy Berii. Pomysł na intrygę jest więc ograny, ale przyznam, że poprowadzona została ona bez większych kiksów, mimo iż dosyć łatwo można odkryć, kto w tej opowieści jest seryjnym mordercą.
    Mocnym elementem Miasta duchów jest główny bohater, Rewol Rossel, porucznik leningradzkiej milicji. To postać niejednoznaczna, psychologicznie powikłana. Rossel był niegdyś świetnie zapowiadającym się skrzypkiem, ale na skutek donosu został aresztowany a nadgorliwi czekiści podczas przesłuchań zmasakrowali mu dłonie. Musiał więc zapomnieć o karierze muzyka. Rewol przegrał swoje życie – ma tego świadomość – ale nie został do końca złamany. Próbuje utrzymać na powierzchni, robiąc co do niego należy, jednak ma świadomość kruchości układu, w którym tkwi. Jest w bohaterze sporo rezygnacji podszytej melancholią – rezygnacji naznaczonej tak typowym dla Rosjan fatalizmem. Inaczej rzecz ujmując, Rossel jest człowiekiem głęboko poraniony, podobnie jak jego miasto, Leningrad, które jeszcze nie zdążyło się podnieść po tragedii naznaczonego głodem wojennego oblężenia a już zostało znowu poranione na skutek stalinowskiego terroru.
    Autorom powieści udało się dosyć dobrze oddać duszną atmosferę czasów stalinowskiej opresji. Pokazują ludzi gnieżdżących się w komunałkach, czyli mieszkaniach (zwykle w kamienicach), w których umieszczono kilka rodzin, gdzie wszyscy są fizycznie bardzo blisko siebie, jednak oddzieleni niewidzialną i szczelną  barierą strachu. Ludzi, którzy muszą uważać na każde wypowiadane słowo, każdy gest, bo jeden donos może sprawić, że człowiek „zniknie”. I nie powinni się wychylać, wychodzić przed szereg, bo to może zarówno ich samych, jak i ich bliskich kosztować bardzo wiele. Autorzy Miasta duchów ukazują rozmaite formy zniewolenia i upodlenia, które władza sowiecka „funduje” swoim obywatelem – w tym chyba tego najgorszego, bo najmocniej, najdotkliwiej niszczącego ludzi, czyli mentalnego. Najmocniej mentalne zniewolenia ukazane zostało w ostatnich scenach książki, naprawdę bardzo przejmujących.
    Bardzo ciekawym zabiegiem jest wprowadzenia do Miasta duchów rozbudowanych wątków dotyczących muzyki. To w sumie rzadkość w powieściach kryminalnych. Autorzy książki nie tylko pokazują specyficzny, dosyć hermetyczny światek muzyków klasycznych, z buzującymi w nim emocjami, intensywnymi, ale niekoniecznie zdrowymi. Muzyka ma istotne znaczenie tak w konstrukcji intrygi kryminalnej, jak i całej powieści, co potwierdza choćby spis treści. F, A, Es-dur, B-dur, G, Koda – tak nazywają się kolejne części powieści.
    Miasto duchów jest nieoczywistym, miejscami zaskakującym i zwyczajnie ciekawym kryminałem – wartym polecenia.