poniedziałek, 28 grudnia 2020

Mariusz Czubaj, Cios kończący

 

Farewell, Heinz


Mariusz Czubaj, Cios kończący, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2020, s. 285.


    Pewnie stwierdzenie, że oto kończy się pewna epoka, byłoby lekką przesadą, ale z pewnością jest to kolejny znak zmian w rodzimym światku prozy kryminalnej. W 2018 roku Marcin Wroński zamknął swoją serię kryminałów retro z komisarzem Zygmuntem Maciejewskim, w 2020 Mariusz Czubaj postanowił pożegnać się z komisarzem Rudolfem Heinzem - szóstą częścią cyklu. Cóż, szkoda, ale nie pozostaje nic innego, jak pogodzić się z decyzjami pisarzy. Tym bardziej że na koniec serii Czubaj odpalił fajerwerki.
    W Ciosie kończącym Heinz jest już emerytowanym policjantem, od dwóch lat nie pracuje. Co przez ten czas robił, czym się zajmował? Chyba najlepiej oddać głos samemu bohaterowi: „…wegetowałem. Zapadałem się w sobie. Tak jak zapada się w łóżko wysłużone po latach. Albo – jak wolicie – byłem jak ciepłe, odgazowane piwo. Nie pierwszy raz wziąłem życie w nawias, choć może lepiej byłoby powiedzieć, że tym razem to życie wzięło mnie”. Początek powieści jest jednym z bardziej, ze znanych mi, przejmujących opisów rozpadu człowieka, osuwania się w bagno depresji i alkoholizmu, z którego trudno się samemu wydostać. Pomocną dłoń podaje Heinzowi (między innymi) ambitna aspirantka Sylwia Świętoń, która chce, aby emerytowany komisarz pomógł jej w wyjaśnieniu sprawy, którą nikt inny na poważnie nie chce się zająć. Co to za kejs? W Świętochłowicach (tak, tak, w tym samym mieście, w którym rozgrywa się akcja mojej powieści Ukochaj na śmierć) w brutalny sposób zostaje zamordowana młoda dziewczyna. Heinz broni się jak może przed zaangażowaniem się w tę sprawę. W końcu jednak jego natura rasowego profilera daje znać o sobie. Wchodzi w nieoficjalne śledztwo i – jak to często bywa w jego przypadku – ładuje się w kłopoty. Zresztą, nie tylko on.
    Cios kończący to naprawdę kawał solidnego kryminału, którym Czubaj udowadnia, że mógłby cykl o komisarzu Heinzu jeszcze pociągnąć. Gdyby tylko chciał. Jest tu dobrze poprowadzona intryga, w której napięcie powoli, ale stale rośnie aż do ostatniej strony. Do tego dochodzi to, co w kryminałach lubię i cenię, czyli rozbudowane tło obyczajowe. Stylistycznie powieść jest bez zarzutu, ale to nie nowina, bo Czubaj dawno temu wypracował własny, rozpoznawalny styl – oszczędny, precyzyjny, momentami pełen błyskotliwych fraz czy porównań, w którym każde słowo jest na swoim miejscu.
    Ponieważ jest to koniec cyklu, jak zapowiada autor, definitywny, pokuszę się o kilka zdań podsumowania. Za co tę serię cenię? Bo cenię. Jak w każdym cyklu kryminalnym zdarzały się w nim powieści lepsze i gorsze, ale Czubaj nigdy nie schodził poniżej wysokiej średniej, więc zawsze chętnie sięgałem po kolejne części sagi o komisarzu Heinzu. W dużym stopniu właśnie dla tego bohatera. To jego kreacja przykuwała moją uwagę i wyzwalała ciekawość. Bez wątpienia Heinz był jednym z pierwszych tak wyrazistych bohaterów w polskim kryminale. Przede wszystkim dlatego że Czubaj stworzył postać wielowymiarową, pogłębioną, psychologicznie skomplikowaną, a przez to intrygującą. Na pozór postać Heinza zbudowana została na czytelnym schemacie rodem z czarnego kryminału – ot, pokaleczony przez życie policjant, który zmaga się z traumami i alkoholem. Jednak autor wbudował w ów schemat dodatkowe elementy, i nie chodzi mi tylko o specyficzne hobby komisarza, czyli karate i gra w zespole muzycznym. Jest w Heinzu wielka, podszyta smutkiem melancholia, która odróżnia go od innych policjantów. Poza tym Heinz jest (auto)ironistą, obdarzonym bardzo trzeźwym (o ile nie pije) i ostrym spojrzeniem na świat i ludzi. Chyba tych celnym, mocnych jak cios komentarzy komisarza na temat tego wszystkiego, co dzieje się wokoło niego, będzie mi najbardziej brakowało.
    W Posłowiu do Ciosu kończącego Czubaj pisze: „Cóż zatem jest sednem pisania? Najprościej mówiąc, chodzi o to, żeby odpowiednio się nastroić. Żeby złapać właściwy ton. Mieć niepowtarzalny sound, taki, jaki ma saksofonista Archie Shepp. Żeby pozostawić coś na kształt pisarskich linii papilarnych. Coś nie do podrobienia, coś własnego i ściśle osobistego”. Bez wątpienia Czubaj stworzył własne pisarskie linie papilarne, czyli wyrazisty styl, autorską sygnaturę. I chwała autorowi za to. Jest to tym bardziej warte podkreślenia, że obecnie – niestety – zaczyna w polskiej prozie kryminalnej dominować, szczególnie wśród młodszych autorów, styl zero – prosty, by nie rzec prostacki, całkowicie przezroczysty, wyprany z indywidualizmu. Gdyby pozamieniać okładki książek wielu autorów, nikt nie byłby w stanie określić, która książka jest czyja. Moim zdaniem, a pewnie i zdaniem Czubaja, jest do błędna proza. Prozy Czubaja nie da się pomylić z inną. I za to między innymi cenię pisarstwo autora Dziewczyny z zapalniczką.
    Cóż, farewell, Heinz! Będzie mi ciebie brakowało. Jednak pociesza mnie to, że… A nie, tego nie zdradzę, żeby nie odbierać przyjemności z czytania Ciosu kończącego.