piątek, 23 lipca 2021

Anna Kańtoch, Lato utraconych

 


 Kiedy on już powróci…


Anna Kańtoch, Lato utraconych, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2021, s. 388.


    Temat zaginięć jest jednym z najczęściej pojawiających się w rodzimych (zresztą nie tylko) kryminałach czy thrillerach. Giną kobiety i mężczyźni, giną dzieci. Bliscy, policjanci czy dziennikarze, wszyscy szukają zaginionych, najczęściej z mizernym skutkiem. Powieści o zaginięciach naprawdę jest masa. Przykłady pierwsze z brzegu? Motyw zaginięcia jest jednym z kluczowych choćby w pisarstwie Roberta Małeckiego czy Przemysława Żarskiego. Po temat zaginięcia sięgnęła również Anna Kańtoch w nowej trylogii zapoczątkowanej powieścią (nomen omen) Wiosna zaginionych. Dlaczego autorzy tak chętnie biorą się za ten temat? Zaginięcia to w gruncie rzeczy fabularny samograj. I nie, nie chcę czynić w tym miejscu wyrzutów różnym autorom, bo przy odrobinie oryginalności i finezji nawet z tak zgranego motywu da się wycisnąć coś intrygującego.
    Osią fabularną nowej trylogii Kańtoch są usiłowania głównej bohaterki, Krystyny Lesińskiej, by odkryć co przed dziesięcioleciami stało się z jej ukochanym bratem, który wyszedł ze znajomymi w góry i zniknął. Jednak w drugiej części serii, Lecie utraconych, pojawia się jeszcze inne zaginięcie. Kilkuletni Kuba znika bez śladu (także w górach). To już było grane wiele razy? Oczywiście, ale Kańtoch należy do tych autorek, które lubią rozwiązania, rozwinięcia nieoczywiste i zaskakujące. Otóż Kuba, już jako nastolatek, w dramatycznych okolicznościach powraca. I tu dopiero zaczyna robić się bardzo ciekawie. Jak już wspominałem, w powieściach kryminalnych czy thrillerach zaginieni bohaterowie zwykle albo nie odnajdują się wcale, albo odnajdywane są ich zwłoki czy szczątki. U Kańtoch jest inaczej, co przekierowuje opowieść o zaginięciu na inne tory. Dawny świat małego Kuby się rozpadł, jego rodzice się rozwiedli. Ojciec ma nową rodzinę, w tym dwie urocze córeczki. I nagle Kuba, który przez lata żył w izolacji, trafia do tej rodzinny. Straumatyzowany, wrzucony w świat, którego nie zna i chyba nie do końca rozumie. Jest to sytuacja równie trudna dla Kuby, jak i dla jego ojca oraz macochy. Na tym poziomie powieść Kańtoch jest historią oswajania obcości, której do końca nie da się znieść, zniwelować bliskością. Bo czy same więzy krwi są na tyle mocnym spoiwem, by w rzeczywisty i trwały sposób połączyć ludzi, których dzielą jakże odmienne a na dodatek trudne doświadczenia? To jedno z pytań, które stawia autorka z Katowic, pytań, na które każdy z czytelników musi odpowiedzieć sobie sam.
    Jak to zwykle u Kańtoch bywa, fabuła w Lecie zaginionych jest wielowątkowa. Osią intrygi kryminalnej jest inna sprawa niż zaginięcie. Jest rok 1999, a komisarz Lesińska pracuje jeszcze w policji. W leśniczówce dochodzi do makabrycznej zbrodni: zostaje brutalnie zamordowana cała rodzina, w tym dwie kilkuletnie dziewczynki. Odludne miejsce, brak świadków i wyraźnych tropów. Z tym musi zmagać się komisarz i jej ludzie. Śledztwo idzie jak po grudzie także dlatego, że Lesińska zmaga się z żałobą po nagłej śmierci męża. Kto zamordował całą familię? Rozwiązanie bardzo mnie zaskoczyło. (Warto w tym miejscu zaznaczyć, że mimo brutalności zbrodni autorka nie epatuje makabrą.)
    Niezwykle cenię Wiosnę zaginionych – moim zdaniem ta powieść absolutnie zasłużenie wyróżniona została Nagrodą Wielkiego Kalibru. Przede wszystkim przykuła moją uwagę kreacja Lesińskiej jako bohaterki senioralnej. To rodzaj kreacji wciąż bardzo rzadkiej w naszej prozie (nie tylko kryminalnej). W Lecie utraconych bohaterka jest sporo młodsza, wciąż pracuje w policji. Dzięki temu możemy ją poznać z innej strony, odkryć inne aspekty jej osobowości. Taka swoista retrospekcja w rozpisanej na trzy tomy historii ma swoje plusy. Przyznam jednak, że trochę mi tęskno do Lesińskiej emerytki. Logika rozsnuwanej przez Kańtoch fabuły sugeruje, że w części trzeciej znowu pojawi się bohaterka w wieku emerytalnym. Co bardzo mnie cieszy.
    Po lekturze Lata utraconych zastanawiałem się, która z części tej trylogii jest lepsza. Nie umiem tego rozstrzygnąć, bo te powieści są zwyczajnie inne, chociaż wpisane w to samo fabularne uniwersum. Każda z nich w inny sposób wzbogaca rozwijaną przez autorkę historię. I niech tak zostanie.
 

poniedziałek, 19 lipca 2021

Przemysław Żarski, Cierń

 


 Blizny, które pozostają


Przemysław Żarski, Cierń, Czwarta Strona, Poznań 2021, s. 463.


    W pandemicznym roku 2020 mało czytałem (z różnych względów) polskich premier kryminalnych, dopiero niedawno zacząłem nadrabiać zaległości i trafiłem na prawdziwą perełkę, czyli trylogię sosnowiecką Przemysława Żarskiego, na którą składają się powieści Ślad, Blizna oraz (niedawno wydana) Cierń. Jak dla mnie jest to jedna z lepszych, mocniejszych trylogii kryminalnych ostatnich lat. Dlaczego?
    Żarski wybrał nieoczywiste, mało wyeksploatowane w prozie kryminalnej miejsce akcji, czyli Sosnowiec w Zagłębiu. Jest to miasto z niewątpliwym potencjałem, w którym można znaleźć naprawdę świetne lokalizacje kryminalne (kto był tam, ten wie). W wielu kryminałach przestrzeń miejska traktowana jest przez autorów jedynie jako niezbędne tło, służące temu, aby bohater mógł skręcić z jednej ulicy w drugą, przejechać przez konkretne skrzyżowanie albo zauważyć charakterystyczny dla danego miasta budynek. W trylogii Żarskiego przestrzeń Sosnowca (te wszystkie stawy i laski, kwartały gęstej zabudowy i znajdujące się w obrębie granic miasta pustkowia) została integralnie zespolona z kryminalnymi intrygami. Innymi słowy – Sosnowiec jest ni mniej, ni więcej jednym z bohaterów tych powieści.
    Głównym bohaterem w kryminałach Żarskiego zdaje się być komisarz Robert Kreft z sosnowieckiej komendy, ale w gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z bohaterem zbiorowym, ponieważ autor wiele miejsca poświęca także innym policjantom – Błażejowi Urydze czy Marcie Rybickiej. Każdy z tej trójki ma rozpisaną w szczegółach historię, każda z tych postaci ukazywana jest w pogłębiony psychologicznie sposób. Są po prostu jacyś. Mają swoje traumy i problemy, ale ukazywane przez autora tak, że nie miałem wrażenia, że mam do czynienia z kolejnymi inkarnacjami „policjanta po przejściach”. Bohaterów zbiorowych w naszej prozie kryminalnej nie ma zbyt wielu, pewnie dlatego że jest to trudniejsze do rozwinięcia i sensownego poprowadzenia rozwiązanie niż prowadzenie w narracji pojedynczego bohatera. Żarskiemu w kolejnych powieściach udało się bohaterów bardzo zgrabnie osadzić w fabule.
    A wreszcie – w kryminałach Żarskiego nie chodzi jedynie o kryminalne zagadki i opisy zbrodni. Mówiąc najprościej, są o czymś. Oczywiście na plan pierwszy w całej trylogii wysuwa się kwestia samobójstw. Matka Krefta popełniła samobójstwo, kiedy ten był kilkuletnim chłopcem, widział to i wciąż zmaga się z traumą i nieprzepracowanym do końca poczuciem dojmującej straty. Również niektóre ze spraw, które prowadzą Kreft i spółka dotyczą samobójstw. Jest to temat trudny, bolesny a zarazem delikatny i mało który prozaik potrafi go udźwignąć. Sam o tym wiem, bo zmagałem się z nim w kryminale Zginę bez ciebie. Żarski moim zdaniem dobrze sobie z nim poradził, wyszedł poza komunały rodem z soft psychologii, skupiając uwagę przed wszystkim na ukazywaniu blizn u osób, których bliscy popełnili samobójstwo, blizn, których nie da się w żaden sposób usunąć. Bo są widoczne i drażniące, niczym tkwiący w skórze cierń.
    W Cierniu historia zaczyna się od znalezienia na budowie szczątków ludzkich oraz znowu od sprawy samobójstwa kobiety. Jak to jest zawsze w przypadku zamknięcia trylogii, Żarski splata i domyka rozpoczęte wcześniej wątki. Robi to nieśpiesznie, akcja wcale nie pędzi jak szalona (to lubię!), ale prowadzi całą historię ku zakończeniu w sposób konsekwentny i z dbałością o detale, z każdą stroną budując coraz większe napięcie (za wiele nie mogę zdradzić). Aż do finału, który jest smutny. Oczywiście, jak to jest w kryminałach, zło zostaje ukarane, jednak cena, którą przyjdzie za to zapłacić, jest naprawdę wysoka.
    Wspomniałem o smutku, bo właśnie to uczucie towarzyszyło mi podczas niemal całej lektury tej powieści. Smutku dojmującym. Ostatnie zdanie powieści brzmi: „Zrozumiał, że czas wyrwać tkwiący w sercu cierń i zacząć żyć” (chodzi o Krefta). Komisarz przez dziesięciolecia zmagał się z żalem i rozpaczą po samobójczej śmierci matki. Nic dziwnego, ponieważ samobójstwa boleśnie ranią tych, którzy pozostają żywi i próbują – zazwyczaj bezskutecznie – zrozumieć, dlaczego ktoś bliski zdecydował się na tragiczny, ostateczny krok, dlaczego ich opuścił, porzucił. Kreft koniec końców odkrywa zagadkę śmierci matki i ma nadzieję, że wreszcie  przyniesie mu to emocjonalne ukojenie i pozwoli na nowo ułożyć sobie życie – już bez rozterek i wyrzutów sumienia. Chce właśnie „wyrwać tkwiący w sercu cierń”. Tyle tylko że to zakończenie nie jest tak jednoznaczne i oczywiste jak się na pozór wydaje, podobnie jak skomplikowana i niejednoznaczna w warstwie psychologicznej jest cała proza kryminalna Żarskiego. Czasami bywa tak, że kiedy wyjmuje się cierń, jakiś niewielki jego kawałek pozostaje pod skórą, z czasem otorbia się, nie boli, ale jednak jest. Czasami przesuwa się po nim palcem i wtedy wszystko na sekundy wraca. Jak potoczą się dalej losy Krefta? To już czytelnik musi sobie dopowiedzieć sam.
    Ostatnio naprawdę bardzo rzadko zdarza się, że porzucam jakiś cykl kryminalny z żalem. W przypadku trylogii Żarskiego było mi szkoda, że to już koniec, ale z drugiej strony koniec zwykle bywa początkiem czegoś nowego. Co teraz wymyśli Żarski? Czekam w napięciu na odpowiedź.