niedziela, 23 maja 2021



Bolesne bilanse

Wojciech Chmielewski, Jezioro Dargin, SW „Czytelnik”, Warszawa 2021, s. 221.


    A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w… Nie, nie, wcale nie w Bieszczady. Główny bohater a zarazem narrator nowej powieści Wojciecha Chmielewskiego jedzie na Mazury, nad tytułowe jezioro. I nie tyle sam z własnej woli rzuca wszystko, co zostaje zmuszony (albo skłoniony) do takiego kroku przez okoliczności. Nieprzyjemne.
    Na pozór w powieści nie dzieje się zbyt wiele. Bohater biwakuje nad jeziorem, kąpie się, czasami zrobi spacer po lesie albo wycieczkę po okolicznych miejscowościach. Zajada się pierogami z kempingowego barku. Wchodzi w interakcje (raczej luźne) z ludźmi, którzy biwakują obok niego. A później wraca do Warszawy. Jednak wszystko, co najważniejsze, właściwie dzieje się „w głowie” bohatera, który musi dokonać bilansu (bolesnego) swojego życia. Do wyjazdu nad Jezioro Dargin i rozliczenia się z własnym życie zmusiły go dwa wydarzenia. Przez lata bohater pracował jako redaktor działu kulturalnego w radiu, ale nagle (dla niego) został zwolniony z pracy. A do tego po ciężkiej chorobie umarł jego przyjaciel, prawdę powiedziawszy jedyna (jako tako) bliska mu osoba. To sprawiło, że bohater postanowił ruszyć się z Warszawy, aby przewietrzyć głowę, ale też spróbować zrozumieć, w jakim i dlaczego miejscu życia się znalazł. I – chyba przede wszystkim – postarać się wymyślić, co dalej ze sobą zrobić.
    Jednym z głównych tematów powieści Chmielewskiego jest praca żałoby. Bohater przeżywa śmierć przyjaciela, czasami nawet się rozkleja, ale przede wszystkim stara się zrozumieć, dlaczego życie przyjaciela potoczyło się tak a nie inaczej, zmierzając ku katastrofie. Przyjaciel, którego przypadkowo poznał podczas wakacji w Egipcie, miał udaną rodzinę, pracę, którą lubił i w której był doceniany. Co spowodowało, że zaprzepaścił wszystko, pijąc na umór? Czy chodziło o zwykły, replikowalny aż do bólu mechanizm choroby alkoholowej? Czy to tylko pociąg do alkoholu sprawiał, że przyjaciel, zamiast zajmować się ukochanymi dziećmi, przesiadywał w warszawskiej spelunie z „ludźmi prawdziwymi”, emerytami (głównie) ze służb mundurowych, wysłuchując ich bełkotliwych opowieści? A może przyjaciel opatrznie pojmował ideę życia pełnego zabawy i przygód? Niewykluczone jednak, że nosił w sobie jakąś skazę, gen autodestrukcji, który warunkował jego zachowania i niepowstrzymany pęd ku samozniszczeniu. I którego nie dostrzegał ani on sam, ani ludzie, którzy go na co dzień otaczali.
    Bohater raz po raz zadaje sobie również pytanie, czy mógł zrobić coś więcej dla przyjaciela, niż tylko towarzyszyć mu do końca? I nie znajduje jasnej odpowiedzi, głównie dlatego że łączyła ich specyficzna relacja. Ów przyjaciel był dla bohatera praktycznie jedyną bliską osobą. Przy tym byli ludźmi bardzo odmiennymi, choć mocno łączyło ich zainteresowanie kulturą, długie rozmowy o książkach, filmach czy muzyce. Bohater z wyboru był samotnikiem, ograniczającym kontakty z innymi do niezbędnego minimum. Latami żył w przekonaniu, że wystarcza my egzystowanie w stworzonym przez siebie (bezpiecznym) kokonie utkanym przede wszystkim z kultury. Lektury ulubionych pisarzy (głównie niemieckich), muzyka, samotne zwiedzanie zabytków europejskiej czy światowej kultury – to wszystko było dla bohatera istotniejsze niż budowanie relacji z innymi. Także z kobietami, do tego stopnia, że mimo iż jest w wieku średnim, wciąż jest prawiczkiem (sic!). Pobyt nad Jeziorem Dargin i żałoba po przyjaciel stają się dla bohatera pretekstem do podróży w głąb samego siebie, która ma na celu znalezienie odpowiedzi na pytania, kim właściwie jest i czy jego wcześniejszy pomysł na życie wypalił.
    W tle tego wszystkiego, o czym już napisałem, pojawia się kwestia eskapizmu, podobnie jak przewija się ona przez całą fabułę. Bohater, nieco obsesyjnie, czasami przywołując te same strzępy opowieści, powraca do natury związków przyjaciela z „ludźmi prawdziwymi”. Początkowo głównie dlatego, że ich nie rozumie, nie ma pojęcia, co przyjaciela przyciągało do nich. Bo przecież nie tylko i włącznie wspólnie pity alkohol. I z każdym obrotem myśli bohater coraz wyraźniej uświadamia sobie, że jego trwanie w kokonie kultury, w którym ważniejsze od żywych ludzi były idee czy fantazmaty, było niczym innym jak formą ucieczki. Przed bliskością, który bywa trudna i często przynosi rozczarowania. Przed bólem spowodowanym odrzuceniem albo zranieniem. Przed banałem czy trywialnością, które wydawały mu się niskie i w pewien sposób obrażające jego wyrafinowane i wrażliwe (czy na pewno) ego. Z czasem bohater zaczyna skłaniać się ku wnioskowi, że egzystował w bezpiecznym, lecz sztucznym świecie, i że unikanie ludzi, choćby nawet tak go irytujących i odpychających jak „ludzie prawdziwi”, jednak było błędem. Przebywając nad Jeziorem Dargin, bohater bohater ostrożnie i powoli otwiera się na innych. Rozmawia z dwoma młodymi Niemcami, z małżeństwem z kampera. W przypływie niezrozumiałego dla nie impulsu przechodzi inicjację seksualną. I zaczyna zauważać,  odczuwać, że obecność innych, choćby nawet przelotna, może mieć znaczenie, może mieć wartość.
    Jezioro Dargin jest powieścią momentami przejmująco smutną, ponieważ przynosi  świadectwo człowieka zagubionego, pogrążonego w niepewności i w pewien sposób nieszczęśliwego. Koniec końców przynosi jednak nadzieję czy może – ostrożniej rzecz ujmując – jej zapowiedź. Przesłanie powieści można by wyłożyć tak: nigdy w życiu nie jest za późno na zmiany. Że nieco trywialne? Nie szkodzi. Moim zdaniem wartość tej prozy Chmielewskiego polega na tym, że autor stawia ważne i poważne pytania, których zazwyczaj w naszym, pędzącym nie wiadomo dokąd, świecie, nie zadajemy sobie, bo nie mamy na to czasu albo zwyczajnie boimy się je zadawać, by nie wypaść z indywidualnej strefy komfortu. Odpowiedzi na nie każdy czytelnik powinien poszukać samemu. Tak jak szuka ich bohater powieści – ze świadomością, że nigdy nie znajdzie definitywnych odpowiedzi.
    Na koniec zwrócę uwagę na jeden aspekt nowej powieści Chmielewskiego. Do tej pory ten autor kojarzył mi się głównie z przestrzeniami miejskimi i podmiejskim. To właśnie miasto i jego obrzeża zdawały mi się żywiołem Chmielewskiego, w który autor chętnie się zanurzał i z wyczuciem go opisywał. W Jeziorze Dargin zaś dał się poznać jako czuły obserwator natury, jego ulotnego i kuszącego piękna. Coraz mniej jest w naszej prozie ciekawych opisów przyrody, coraz częściej traktowana jest tylko jako niezbędne tło towarzyszące akcji. A przecież opisy przyrody mogą być też rodzajem dookreślania, charakteryzowania bohatera. Sztuką jest w taki właśnie sposób opisywać przyrodę. Chmielewskiemu się to udało.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz