Gucio i Spółka. Z nieograniczoną nieodpowiedzialnością
Marta Matyszczak, Las i ciemność, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2020, s. 302.
Jak to szybko zleciało… Ledwie w roku 2017 Marta Matyszczak zadebiutowała powieścią kryminalną Tajemnicza śmierć Marianny Biel, a całkiem niedawno wyszła już ósma część serii Kryminał pod psem zatytułowana Las i ciemność. Matyszczak pisze lekkie, niespecjalnie krwawe czy brutalne komedie kryminalne (osobiście wolę wymyślone przez Marcina Wrońskiego określenie krymi zgrywa, której jednak przyjęło się zdecydowanie słabiej w narracji o prozie kryminalnej). Ich wyróżnikiem jest, co wskazuje sama nazwa serii, że jednym z głównym bohaterów tego cyklu autorka uczyniła sympatycznego kundelka o imieniu Gucio, który na swój sposób uczestniczy w śledztwach (o ile właśnie nie tropi ukrytej gdzieś kiełbasy śląskiej) i komentuje szaleństwa „człowieków”. A tych, jak to w tego rodzaju kryminałach, nie brakuje.
Przyznam od razu, że mam słabość do kryminałów autorki z Chorzowa, która ujęła mnie – wspomnianą już - postacią Gucia czy wplatanymi w kolejne powieści elementami tak kultury i obyczajowości Śląska, jak i języka śląskiego, co w rodzimym kryminale wciąż należy do rzadkości. Dobrym rozwiązaniem jest umieszczanie akcji kolejnych powieści z serii w różnych lokalizacjach, rozrzuconych niemal po całej Polsce. W Lesie… jest to środek Puszczy Augustowskiej – z tego co sobie przypominam, miejsce w ogóle wcześniej niewyzyskane w kryminałach. Prywatny detektyw Solański oraz jego wybranka Kwiatkowska (główni bohaterowie serii) jadą tam, by w przyjemnych okolicznościach przyrody (i niepowtarzalnych) wziąć… ślub. Oczywiście, jak zwykle w przypadku tej pary wszystko idzie na opak, plany się walą a w śluzie na Kanale Augustowski zostają znalezione zwłoki mężczyzny, który niekoniecznie zginął na skutek wypadku. Oboje próbują jako tako rozwiązać zagadkę kryminalną i przygotować się do uroczystości, co prowadzi do serii absurdalnych, dziwnych czy śmiesznych sytuacji. A do tego Kwiatkowska mierzy się z „demonami” przeszłości, bo odwiedziła już dużo wcześniej Puszczę Augustowską, będąc nastolatką. I wcale nie były to wakacje jej życia.
Jak to zazwyczaj w komediach kryminalnych bywa, w nowej powieści Matyszczak znajduje się bardzo dużo rozmaitego humoru, od słownego po sytuacyjny. Z poczuciem humoru bywa tak, że jest bardzo różne, czyli – inaczej rzecz ujmując – to co śmieszy jednych, drudzy zbywają wzruszeniem ramion albo uważają wręcz za niesmaczne. W Lesie… nie zawsze śmiałem się w tych miejscach, które – jak przypuszczam – autorka pisała z nastawieniem, że mają czytelnika rozweselać. W niektórych miejscach narracja powieści jest „przefajnowana” – to znaczy, że za dużo jest, jak dla mnie, elementów z założenie humorystycznych na stronie czy w rozdziale. Ale generalnie lektura Lasu… wprawiła mnie w dobry humor, a o to w komediach kryminalnych głównie chodzi.
Trochę niepokoi mnie, że kolejne części serii Kryminał pod psem powstają szybko, co – niestety – odbija się na jakości tekstu, szczególnie w warstwie językowo-stylistycznej. Sporo jest Lesie… zdań za szybko „puszczonych” spod palca, niedopracowanych akapitów. Ale po części jest to wina także osób odpowiedzialnych za redakcję tekstu, która powinna być zrobiona z większą starannością.
Czy tak, czy siak, komedia kryminalna Las i ciemność Matyszczak przyniosła mi sporo zabawy. Już czekam na następną część przygód Gucia i Spółki, zastanawiając się, jakie nowe miejsce opisze autorka z Chorzowa.