wtorek, 28 sierpnia 2018


Wyliczanki


Magdalena Grzebałkowska, Komeda. Osobiste życie jazzu, Wydawnictwo Znak, Kraków 2018, s. 511.
   
    Opowieść o Krzysztofie Komedzie, jednym z gigantów polskiego jazzu, i kształtowaniu się rodzimego światka jazzowego - już samo to wystarczy jako zachęta do sięgnięcia po książkę. Tym bardziej dla kogoś takiego jak ja, kogoś kto jazzu słucha od dawna. Do tego dochodzi jeszcze osoba autorki, Magdaleny Grzebałkowskiej, która napisała wręcz wzorcową, jeśli chodzi o biografistykę, książkę Beksińscy. Portret podwójny. Wprawdzie później Grzebałkowska wydała taki sobie tom 1945. Wojna i pokój, jednak liczyłem, że temat Komedy, trudny, ale niezwykle intrygujący, wyzwoli w pisaniu reporterki wszystko co najlepsze. Czy tak się stało? Przyznam od razu, że kończyłem lekturę książki z mocno mieszanymi odczuciami.
    Z miejsca nasunęło mi się kluczowe pytanie: o czym właściwie jest nowa książka Grzebałkowskiej? Oczywiście, szkielet tekstu stanowi biografia Komedy, tylko tylko że z historią życia znanego jazzmana jest problem, który został zasygnalizowany już w paratekście umieszczonym na czwartej stronie okładki: "Człowiek tajemnica. Listów nie pisał. Dzienników nie prowadził. Mruk". Komeda nie pozostawił po sobie wielu "twardych" tekstowych świadectw. Grzebałkowska natrudziła się, żeby odnaleźć dokumenty dotyczące życia muzyka i dotrzeć do ludzi, którzy go - lepiej lub gorzej - znali. Jednak - jak sądzę - materiałów stricte tyczących Komedy było zwyczajnie za mało na książkę, dlatego reporterka sporo miejsca poświęciła historii polskiego jazzu w ogóle, począwszy od jego czasów "sweterkowych", kiedy to granie jazzu jeśli nie było zakazane w ogóle, to postrzegane było przez władze jako podejrzane. I jak dla mnie to właśnie wątek tyczący historii jazzu jest w tej powieści najlepszy i najciekawszy, ze świetnym, by wskazać przykład, otwierającym książkę rozdziałem Pierwszy Festiwal Zespołów Sweterkowych opisującym słynny festiwal jazzowy, który odbył się w sierpniu 1956 w Sopocie.
    Kolejne dręczące mnie pytanie dotyczy metodologii biograficznej zastosowanej przez Grzebałkowską. Autorka postawiła na dokładną dokumentację, wykonując naprawdę tytaniczną pracę. Każdy przedstawiony w książce fakt z życia Komedy został "wyciągnięty" z dokumentów, materiałów znajdujących się w prasie czy książkach, świadectw ludzi, którzy znali muzyka. I - oczywiście - nie ma w tym nic złego, wręcz przeciwnie, autorka postawiła na rzetelnie sprawdzone fakty i tego się trzymała. Problem jest moim zdaniem w tym, że ta metoda słabo sprawdza się w przypadku osób, które w gruncie rzeczy były - i wciąż są - enigmą. Komeda był maksymalnie skupiony na muzyce, wycofany z życia nawet gdzieś na granicy poważnych deficytów społecznych. Był - powtórzę - tajemnicą. Grzebałkowska skoncentrowała się więc na tym, co zdokumentować się dało, w książce jest mnóstw wyliczanek składów zespołów, w których Komeda grał, opisów tras koncertowych, wyjazdów zagranicznych, zestawień wysokości zarobków i tego co sobie jazzman kupił (głównie zakupy motoryzacyjne i sprzęt muzyczny). Ma to wartość dokumentalną, ale mnogość tego rodzaju wyliczanek sprawia, że niektóre fragmenty książki są zwyczajnie nudne i nużące, a poza tym niewiele to w gruncie rzeczy mówi o jej głównym bohaterze. A przecież aż chciałoby się zapytać, jak to się działo, że osoba tak wycofana, mało przebojowa potrafiła sprawnie kierować różnymi zespołami w rozmaitych składach osobowych? Dzięki "sile spokoju" i muzycznemu geniuszowi? Albo dowiedzieć się więcej o dosyć skomplikowanych relacjach rodzinnych. Jednak wymagałoby to od autorki książki porzucenia dokumentacji na rzecz spekulacji. Grzebałkowska nie zdecydowała się na takie rozwiązanie. Moim zdaniem - szkoda.
    Życie Komedy naznaczone zostało tragiczną śmiercią, wokół której narosło wiele legend. Wydaje mi się, że wielu czytelników sięgnęło po książkę Grzebałkowskiej z nadzieją, że autorka rzuci na sprawę śmierci muzyka nowe światło. I faktycznie tak się stało (nie mogę zdradzać zbyt wiele...). Ale czy to wystarczy na dobrą biografię? Przyznam szczerze, że spodziewałem się zdecydowanie więcej po tej książce.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz