niedziela, 28 lutego 2021

Jutro nie mieści się w głowie. Dzienniki czasu pandemii


 

 Tak samo – nie tak samo


Ka Klakla, Jarosław Księżyk, Marek Mżyk, Sonia Pohl, Monika Prylińska, Joanna Stryjecka, Agata Tuszyńska, Jutro nie mieści się w głowie. Dzienniki czasu pandemii, Wydawnictwo Blue Bird, Warszawa 2020, s. 271.


    Rok temu (z okładem) zaczęła się pandemia, która wywróciła do góry nogami życie wszystkich ludzi. Także autorów książek. Wielu z nich zadeklarowało, że pisze rozmaite „pandemiczne” teksty – dzienniki, zapiski, powieści. Po roku dziwnego życia widać, że niespecjalnie wiele z tego wynikło. Właściwie kojarzę tylko jeden tego rodzaju projekt (oczywiście coś mogło umknąć mojej uwadze), który został doprowadzony do końca, czyli powieść sensacyjną (udaną) Wojciecha Chmielarza Prosta sprawa, którą autor początkowo zaczął pisać w odcinkach, udostępnianych w mediach społecznościowych. Być może potrzeba czasu, dystansu do tematu, prawdopodobnie inne „pandemiczne” teksty będę się pojawiały.
    I jest oczywiści inna książka „czasu zarazy”, która wyszła drukiem, czyli właśnie Jutro nie mieści się w głowie. Warto wspomnieć o genezie jej powstania. Na początku kwarantanny, kiedy uczelnie przeszły na zdalne nauczanie, pisarka i reportażystka, a zarazem wykładowczyni na podyplomowych Studiach Literacko-Artystycznych UJ, Agata Tuszyńska poprosiła swoich studentów, aby prowadzili dziennikowe zapiski. I tak to się zaczęło. Pomysł niby prosty i oczywisty, który jednak stał się katalizatorem bardzo ciekawych tekstów.
    Jak dla mnie Jutro… stało się książką licznych zaskoczeń i niespodzianek. Nim otworzyłem książkę, spodziewałem się, że będzie to zwykły zestaw siedmiu, krótszych bądź dłuższych, dzienników, tymczasem książka ma zupełnie inną strukturę opartą na fragmencie. Zmieniony został zwykły schemat dziennika, przez to że opowieść o pandemicznych losach poszczególnych autorów zastąpiony został opowieścią o pandemii (tak, to ona jest tu główną bohaterką) utkaną z fragmentów zapisków, przemyśleń autorów. Uważam, że postawienie na fragment, o którym zresztą wspomina Agata Tuszyńska w otwierającym książkę rozdziale, było trafnym wyborem. Raz, że fragmentaryzacja dobrze oddaje obecny stan ducha wielu ludzi. Dotychczasowe życie zostało rozbite, plany są niepewne. Coraz częściej żyje się chwilą. Ciągłość została zerwana. Pozostały nam fragmenty – tak to bym ujął. Dwa, fragmentaryzacja dobrze oddaje bezradność nas, jako piszących, wobec tego co aktualnie przeżywamy. Inaczej rzecz ujmując, żyjemy w środku czegoś, czego nie da się ująć w spójną opowieść, a przez to zrozumieć.
    Dosyć łatwo odnaleźć we fragmentach napisanych przez wszystkich autorów książki jeden, dominujący wzorzec losu czy doświadczenia, który stał się udziałem praktycznie wszystkich nas. Niepokój, nawet strach, poczucie niepewności i zagubienia, bezradność wobec siły, na którą nie mamy wpływu, czasami rozpacz pomieszana ze złością – znaleźć to można w tekstach wszystkich autorów książki. Niby więc jest tak samo, ale jednak nie do końca. Bardzo ciekawe było odczytywanie drobnych różnic, przesunięć, które ukazują, że na pozór mocno unifikujące doświadczenie jednak nie zamazuje indywidualności a momentami – może nawet paradoksalnie – je wzmacnia. Pewne różnice są oczywiste, bo jedna osoba traci firmę, którą tworzyła latami, druga ma w pandemii jeszcze więcej pracy niż zwykle. Jedna osoba skupia się bardziej na sobie i własnych doznaniach, druga koncentruje na relacjach z innymi, które wcześniej zaniedbywała. Jedni autorzy na „czasy zarazy” reagują bardziej emocjonalnie drudzy raczej refleksyjnie. Jak mi się zdaje, najciekawsze w Jutro… są drobne, mniej oczywiste przesunięcia i różnice widoczne chociażby w pojawiającym się w książce wątku macierzyństwa, któremu sporo miejsca w swoich zapiskach poświęcają dwie autorki, Monika Prylińska i Joanna Stryjecka. Dla Prylińskiej intensywniejszy w czasie pandemii kontakt z córką staje się do pewnego stopnia źródłem siły i otuchy (choć momentami trudnej), dla Stryjeckiej, która dopiero oswaja się z rolą matki, opieka nad córką jest nowym, skomplikowanym wyzwaniem, które dodatkowo wzmaga niepewność w pandemicznym czasie.
    Jeśli chodzi o formę Jutro… zaskakująca jest spójność tej książki, mimo iż poszczególne fragmentaryczne zapiski mają bardzo rozmaity charakter. Ka Klakla ujmuje swoje pandemiczne doświadczenia w formę wierszy, chyba nawet dobrych (nie rozstrzygam, bo nie jestem „panem od poezji”). Fragmenty Sonii Pohl czy Jarosława Księżyka chyba najbliższe są formie klasycznego zapisu diarystycznego. Zapiski Prylińskiej przyjmują charakter lekko fabularyzowanych scen z życia rodzinnego. Mimo tych różnic wszystkie zapiski strukturalnie łączą się – jak już wspomniałem – w spójną tekstową całość, choć prawdopodobnie głównie dlatego że temat pandemii tworzy tutaj mocny „kościec” całości narracji.
    I wreszcie jeszcze jedno zaskoczenie, być może dla mnie największe, po lekturze tej książki. Jako wykładowca Studiów Literacko-Artystycznych miałem przyjemność uczyć wszystkich autorów Jutro… (oczywiście poza Agatą Tuszyńską), część z nich pisała pod moim kierunkiem prace dyplomowe. Wydawało mi się, że znam moich studentów, jednak ta książka uświadomiła mi, jak w gruncie rzeczy niewiele o nich wiem.
    Sporo w moim tekście o Jutro… pisałem o pandemii, jednak nie uznałbym tej książki za „druk ulotny”, napisany i wydany w czasie pandemii tylko dlatego że autorom przyszło mierzyć się z wirusem. Myślę, że ta książka się nie zestarzej, nie zdezaktualizuje wyjęta z covidowego kontekstu, bo koniec końców jest w nią wpisana (rozpisana na głowy) uniwersalna opowieść o przeżywaniu i oswajaniu traum. A tych – wszystko na to wskazuje – w przyszłości nie zabraknie.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz