niedziela, 23 czerwca 2024

Paweł Ślusarczyk, Umarli mówią ciszej


 

Nie taka znowu komedia
 

Paweł Ślusarczyk, Umarli mówią ciszej, Wydawnictwo Dlaczemu, Warszawa 2024, s. 384.


    Komedii kryminalnych jest w naszej literaturze naprawdę dużo, a będzie zapewne jeszcze więcej, ponieważ jest to jeden z popularniejszych ostatnio nurtów w prozie kryminalnej. Najczęściej odbijane są one z jednej powieściowej sztancy, ale na szczęście zdarzają się autorzy, którzy próbują trochę „pobawić” się z tą konwencją. Jak na przykład Paweł Ślusarczyk.  

    W powieści Umarli mówią ciszej Ślusarczyk stworzył właściwie autorską wariację na temat komedii kryminalnej. Akcja powieści rozgrywa się na dwóch planach czasowych. W roku 2015 policjanci z Leska zajmują się sprawą śmierci starszej kobiety, która początkowo uznana zostaje za zgon z przyczyn naturalnych, jednak koniec końców okazuje się, że kobieta padła ofiarą zabójstwa. Retrospekcje z roku 2006 ukazują problemy wychowanków zakładu poprawczego w Przemyślu, którzy są ofiarami różnych form przemocy i opresji ze strony jednego z wychowawców. Warstwa komediowa obecna jest w wątku współczesnym, tak w kreacjach bohaterów, jak i w toku wydarzeń śledztwa. Zaś problemy trudnej, acz zagubionej młodzieży, która zmaga się z traumami wywołanymi przez niezrozumiałą dla nich, ciągle eskalującą przemoc, której nie są w stanie się przeciwstawić, przedstawiane są bez rysu komediowego.  

    Autorzy komedii kryminalnych zazwyczaj stawiają na jedność i konsekwencję tonu w swoich powieściach, czyli – inaczej rzecz ujmując – tak konstruują fabułę tekstu, by była lekka i zabawna od początku do końca. Ślusarczyk postawił na przełamanie tonu. Zabawne perypetie osób prowadzących śledztwo, bądź z nimi związanych (na przykład podkomisarza Janusza Konkola, którego dręczą rozmaite natręctwa i który kiepsko radzi sobie z najprostszymi czynnościami życiowymi, ale za to jest skutecznym policjantem), zestawione zostały z poważnymi problemami młodzieży w zakładzie. Przełamanie tonacji w komedii kryminalnej Ślusarczyka jest jak dla mnie największym atut tej powieści. 

    Warto zwrócić uwagę na główne miejsce akcji powieści Umarli mówią ciszej, czyli Bieszczady, które wciąż jeszcze nie tak znowu często pojawiają się nie tylko w polskiej prozie gatunkowej, ale w ogóle w pisanych obecnie powieściach. Ślusarczyk stara się przybliżyć czytelnikowi specyfikę tego miejsca, ukazuje ciekawostki takie jak wypał, czyli miejsce, gdzie wypala się węgiel drzewny, unikając przy tym „przewodnikowej” szczegółowości i dosłowności. 

    Jeśli ktoś szuka w ogromnej masie rodzimych kryminałów nowych nazwisk i nowych pomysłów na kryminalne fabuły, koniecznie powinien sięgnąć po książkę Ślusarczyka. Są w niej i wyraziści bohaterowie, jest intryga przykuwająca uwagę, i ważny temat społeczny na dokładkę. A do tego – oczywiście Bieszczady. Może by tak więc na jakiś czas rzucić wszystko i przenieść się wraz z bohaterami kryminału Ślusarczyka w Bieszczady… Kto tak zrobi, jak sądzę, nie pożałuje.

 

wtorek, 5 grudnia 2023

 


 On, ona czy kokos?


Joanna Jodełka, Zabójstwo w kraju uśmiechu. Thai crime, Wydawnictwo Harde, Warszawa 2023, s. 381.


    Pewnie już o tym wspominałem, ale co mi szkodzi powtórzyć (ludziom w moim wieku nie takie rzeczy się chyba wybacza). Lubię kryminały polskich autorów z akcją w obcych krajach. Prawdopodobnie w pewnym stopniu dlatego, że sam lubię wysyłać bohaterów powieści kryminalnych za granicę. Takiemu Konradowi Rowickiemu zafundowałem wakacje w Grecji (Śmierć last minute), a teraz bohatera serii śląskiej wysyłam do Hiszpanii (o tem potem…). Nic więc dziwnego, że zelektryzowała mnie informacja, że Joanna Jodełka napisała krymi z akcją w Tajlandii. Raz, że to Jodełka, czyli zdobywczyni Nagrody Wielkiego Kalibru, autorka niebanalnych kryminałów i thrillerów. Dwa, że Tajlandia… I nie, nie mam specjalnej jazdy na egzotyczne wypady (okolice Morza Śródziemnego w zupełności mi wystarczają). Moje napięcie nieco spadło, kiedy z opisu książki dowiedziałem się, że intryga wygląda trochę w stylu „zagadki zamkniętego pokoju”. A przesadnym fanem dzieł Agathy Christie nie jestem…
    Czyli jest trup, bo jakże by inaczej być mogło w kryminale. Leciwy Polak, od pewnego czasu podróżujący po Azji, ginie w niejasnych okolicznościach. Jego była żona chce się dowiedzieć, co z nim się zdarzyło. A że jest majętna, organizuje akcję, by na pewnej odludnej wyspie spotkali się ludzie, z którymi jej eks niedawno miał kontakt. Wyspa, Christie, latające węże… I kolejny trup. Później jest tylko ciekawiej.
    Akcja w powieści Jodełki jest szybka, ale nieprzesadnie. Zdarzają się pościgi tuk tukami. W gruncie rzeczy jest to po trosze komedia kryminalna, po trosze powieść podróżnicza. Autorka ma naprawdę dar do oddawania egzotycznych klimatów, co nie dziwi, bo sama często tam bywa. Dodatkowym plusem intrygi jest to, że każdy z podejrzanych jest z innego kraju i innej bajki (bańki z social mediów też). Jodełka sprytnie bawi się stereotypami tyczącymi różnych narodowości, co przydaje powieści swoistego czaru. Do tego naprawdę potrafi w kilku celnych akapitach oddać specyfikę opisywanych miejsc tak, że prawie czuje się ich zapachy, widzi kąt padania słońca i słoną bryzę podczas jazdy szybką łodzią.
    Jest więc w Zabójstwie w kraju uśmiechu zmyślna intryga, jest więc dobrze oddany koloryt lokalny (bonus dla znawców polonistycznego slangu) a i jest nie byle jaka postać drugiego planu. Uwielbiam takich nieoczywistych bohaterów, więc czekałem z utęsknieniem na sceny z grubym Chińczykiem. Bardzo grubym.
    Jodełka napisała kryminał nieoczywisty, ale warty uwagi. Pewnie nie przypadnie on do gustu tym, którzy lubią w powieściach kryminalnych liczne opisy makabry, flaki na wierzchu i psychopatycznych psychopatów. Nikt jednak nie umie opisać kokosa jak Jodełka… Który mimo wszystko nie zabił, ale mógł osłabić. Czytajcie Jodełkę, bo nikt inny was tak nie zaskoczy.
 

piątek, 1 grudnia 2023

Robert Małecki, Zrost

 


 Powrót Grossa


Robert Małecki, Zrost, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023, s. 456.


    Czy istniej pisarz, który potrafi utrzymać czytelników w stanie dużego napięcia, nawet nie wydając książki? Otóż tak – i nazywa się Robert Małecki. Po trzech częściach serii kryminalnej (świetnej i bardzo popularnej) z komisarzem Bernardem Grossem, policjantem z Chełmży, Małecki zajął się innymi projektami pisarskimi, konsekwentnie ignorując pytania o datę wydania kolejnej powieści z Grossem. W ogóle nie mówił nic konkretnego na jej temat, nawet nie zapowiadał, że pojawi się kiedykolwiek. W sumie ani nie potwierdzał, ani nie zaprzeczał. Raczej milczał, uśmiechając się tajemniczo. A fakt, że jednak ta część, zatytułowana Zrost, powstaje, trzymał w tajemnicy do ostatniej chwili. Taki z niego chytrusek!
    Czy tak, czy siak, czekałem na ten kryminał, więc jego premierę przyjąłem z nieukrywaną radością. Akcja powieści zaczyna się od nieoczywistego zdarzenia. W jeziorze niedaleko Chełmży ujawnione zostają zwłoki staruszka. Początkowo wiele wskazuje na to, że samotnie mieszkający senior popełnił samobójstwo. Przed śmiercią był w kiepskim stanie psychicznym, do tego podejmował działania, które mogły wskazywać, że stara się przygotować na odejście z tego świata. Jednak komisarz Gross ma wątpliwości, bo sposób domniemanego samobójstwa był bardzo nietypowy a ślady w domu staruszka mogły sugerować, że tuż przed śmiercią ktoś u niego był. Prawdopodobnie. Tyle tylko że policjant nie znajduje nikogo, kto mógłby mieć ze zmarłym aż tak na pieńku, aby go zabić. Koniec końców Gross zaczyna szukać odpowiedzi na dręczące go pytania w odległej przeszłości i staruszka, i okolicy, w której mieszkał.
    Tak jak w poprzednich częściach tej serii kryminalnej w Zroście akcji toczy się bardzo powoli. Z pewnością nie jest to powieść dla czytelników, którzy lubią w prozie kryminalnej pościgi, bitki i litry rozlewanej krwi. Gross, jak to on, prowadzi śledztwo bardzo powoli, metodycznie i dokładnie, czasami po kilka razy sprawdzając te same fakty i tropy. Czasami można odnieść wrażenie, że jest wręcz safandułowaty, ale dzięki temu jest na tyle skupiony na sprawie i uważny, że nie umykają mu żadne szczegóły czy nawet najdrobniejsze poszlaki. A jak już wpadnie na obiecujący trop, na pewno nie odpuści, nawet jeśli inni policjanci uważają, że zwyczajnie traci czas. Tak jak jest i w Zroście, w którym Gross sprawdza, co działo się dziesięciolecia temu (początkowo bez zbytniego przekonania, raczej z obowiązku).
    Cenię kryminały, w których intryga przywołuje wydarzenia z historii, szczególnie te, o których niewiele się mówi i do pewnego stopnia wciąż stanowią one temat tabu (przynajmniej dla niektórych). Potwierdzają one, że kryminał może, ale nie musi dostarczać tylko i wyłącznie lekturowej rozrywki. Małecki przywołuje (dobrze udokumentowaną i sensownie wplecioną w powieściową fabułę) mroczną historię z końca II wojny światowej – znajdujących się w okolicach Chełmży tymczasowych obozów, w których Żydówki pracowały niewolniczo i były też masowo mordowane. Jest to naprawdę mocny i poruszający wątek Zrostu.
    Ci, którzy znają już poprzednie części serii z komisarzem Grossem, wiedzą, że przewija się przez nie wątek osobistych perypetii policjanta z Chełmży. Lata wcześniej w bardzo niejasnych okolicznościach, podczas napadu na ich dom ciężkich obrażeń doznała żona Grossa. Od dawna pozostaje w śpiączce. Cała ta sytuacja znacząco wpłynęła i na życie zawodowe, i prywatne komisarza. I wciąż wpływa, chociaż w Zroście zdaje się nieco klarować, zmierzając ku lepszemu. Moim zdaniem warto zaznaczyć, że ten wątek stanowi nie tylko rodzaj fastrygi, zszywającej kolejne powieści, ale też dobrze „współbrzmi” z intrygą kryminalną w Zroście.
    Wydaje mi się, że Małeckiemu dobrze zrobił czas „odwyku” od Gross. W Zroście widać zarówno świeżość pomysłu na historię, jak i samej pisarskiej roboty. Zrost jest dobrą powieścią, ale nie pytajcie mnie, czy najlepszą z całej serii.
    W sumie mogę zdradzić, że już po dotarciu do ostatniej kropki nowej powieści z Grossem, zacząłem czekać na piątą część serii. Małeckiego nie pytam, kiedy ona będzie i czy w ogóle. I tak mi, chytrus, nie odpowie
.

 

wtorek, 14 listopada 2023

Agnieszka Graca, Czarny Poniedziałek

 


 

Debiutancki sztos


Agnieszka Graca, Czarny Poniedziałek, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2023, s. 384.


    Właściwie pisząc o kryminale Agnieszki Gracy, trudno żebym nie zaczął od kwestii debiutu. Tak, oczywiście, pisałem już na ten temat, ale z chęcią i pełnym przekonaniem powtórzę jeszcze raz: Czarny Poniedziałek jest debiutem, który wprost wywalił mnie z obuwia. Prawdziwy debiutancki sztos! I tak, przyznam, że nastawiałem się na to, że Graca przyjdzie wreszcie do czytelników z nie lada jakim tekstem – ciekawym i dopracowanym, bo śledziłem jej wcześniejsze pisanie (autorka ma na koncie całkiem sporo opowiadań). Tyle tylko że przyszło mi (nam, czytelnikom) na pierwszą powieść Gracy czekać długie lata. Myślę jednak, że wyszło to tej książce na dobre. Podobnie zresztą jak w przypadku innej autorki, Anny Rozenberg, który całkiem niedawno z przytupem weszła na scenę kryminalnego pisania, chociaż też sporo się naczekała. I tak na marginesie – wydaje mi się, że wielu autorów kryminałów (szczególnie tych młodych) naprawdę powinno się dziesięć razy zastanowić, czy koniecznie muszą i szybko pisać, i szybko debiutować. Czasami efekty takich szybkich debiutów bywają żałosne.
    Prawdę powiedziawszy, kiedy czytałem Czarny Poniedziałek, z każdą stroną coraz szerzej się uśmiechałem. Trudno, żeby powieść Gracy nie przypadła mi do gustu, skoro mamy, jak się okazało, bardzo podobne pomysły i patenty na pisanie prozy kryminalnej. U Gracy intryga budowana jest wokół samobójczej śmierci Ewy Zielińskiej, który wyskoczyła z balkonu swojego mieszkania na ósmym piętrze. W moim pierwszy kryminale, który napisałem samodzielnie, czyli w Zginę bez ciebie, również bardzo istotny jest wątek samobójstw kobiet. U Gracy głównymi bohaterami jest dwójka prywatnych detektywów, którzy mają biuro na krakowskim Kazimierzu. Jeden z moich bohaterów, Konrad Rowicki, też koniec końców zostaje prywatnym łapsem i ma biuro ledwie kilkaset metrów od siedziby Igi Bagińskiej i jej kumpla. Graca ma dryg do konstruowania ciekawych, pogłębionych psychologicznie postaci kobiecych. Moi czytelnicy często mnie chwalę, że umiem powołać do życia bohaterki, które przykuwają uwagę. A wreszcie rzecz dla mnie najistotniejsza… Lata temu opisałem formułę kryminału+ (dla jasności – było to na długo przed tym, jak rządzący z PiS-u dodawali + do czego tylko się dało). Rzecz ujmując w skrócie, opisywałem nią polskie powieści kryminalne, w których równie istotne jak zagadka kryminalna była warstwa obyczajowa, społeczna, polityczna czy psychologiczna. Sam piszę tego rodzaju kryminały i tak samo czyni Graca. Odnoszę wrażenia, że w Czarnym Poniedziałku czyni to z większą pasją i wnikliwością niż ja. Nie ukrywa swoich poglądów i opinii, piętnuje rozmaite bolączki i problemy codzienności, skupiając uwagę przede wszystkim na rozmaitych działaniach opresyjnych wobec kobiet. Nie przez przypadek akcja powieści startuje w 2016 roku tuż po krakowskim Czarny Proteście. I to właśnie współczesne problemy (rozmaitej natury) kobiet znajdują się w centrum uwagi Gracy.
    Warte podkreślenia jest, że Graca problemy kobiet ukazuje w sposób pogłębiony i zniuansowany. Nie ma w tej powieści czarno-białego obrazu, w którym któraś z płci byłaby zdecydowanie dobra lub zdecydowanie zła. Inaczej rzecz ujmując, opowieść Gracy jest bliska życiu. Jest w powieści cała galeria bohaterek pierwszego i drugiego planu. Każda jest jakaś, ma wyrazisty rys charakterologiczny i własne problemy oraz traumy, z którymi musi się mierzyć. Tym bardziej że w wielu przypadkach są one uwikłane w skomplikowane relacje z innymi, mniej lub bardziej bliskimi ludźmi. Bagińska zmaga się z narastającym kryzysem w małżeństwie. Zielińska, jak się okazuje podczas śledztwa, miała kłopoty z budowaniem trwałych związków z innymi oraz ekspresją własnej seksualności. Na pozór szczęśliwe żony i matki też mają swoje słabostki i głęboko skrywane tajemnice. Graca nie podpowiada czytelnikom łatwych rozwiązań i ocen ludzkich relacji, każdy może sobie odczytać historię, z którą przychodzi do niego autorka, jak chce. Dla mnie Czarny Poniedziałek jest między innymi opowieścią o relacjach międzyludzkich jako źródle cierpień (mniejszych lub większych).
    Debiutancki kryminał Gracy jest wielowątkowy i wieloznaczny. Nie zawahałbym się nawet przed stwierdzeniem, że wprost skrzy się od subtelnych znaczeń. A przy tym jest świetnie skonstruowany, co jeśli chodzi o współczesne polskie kryminały (i mam tu na myśli nie tylko debiuty…) nie jest wcale regułą. Każdy wątek czy motyw jest w tej powieści po coś, nie ma w jej fabule „wolnych przebiegów”, stron nabijanych tylko dla objętości książki. Graca zadbała, żeby warstwy fabuły były spójne, do tego nie dość by ze sobą współgrały, ale i wzajemnie się wzmacniały. Podam jeden przykład. Akcja powieści rozgrywa się jesienią w Krakowie. Pogoda jest paskudna, często pada deszcz, miasto zasnute jest albo mgłami, albo smogiem. To właściwie oczywisty patent z kryminałów (także filmowych) noir, ale doskonale komponuje się z mroczną, a momentami melancholijną tonacją fabuły.
    Nie byłbym sobą, gdybym się jednak do czegoś w Czarnym Poniedziałku nie przyczepił. Jak na mój gust w tej otwierającej serię powieści Graca trochę za mało miejsca poświęca współpracownikowi Bagińskiej. Jak na ekspozycję cyklu – powinno być go ciut więcej. Bez wątpienia jednak Graca przedstawi go bliżej w kolejnej powieści z tej serii, na którą już czekam, niecierpliwie obgryzając paznokcie. Mam cichą nadzieję, że długo czekał nie będę…


 

poniedziałek, 8 maja 2023

Robert Ostaszewski, Bartosz Wojsa, Swąd

 A teraz trochę prywaty na tym blogu, generalnie poświęconym książkom innych autorów - 


 

Swąd

Robert Ostaszewski, Bartosz Wojsa

 

Jedna rodzina, jeden straszny pożar, wiele tajemnic…

W Jastrzębiu-Zdroju, niewielkim górniczym mieście na Śląsku, dochodzi do tragedii. W pożarze domu ginie matka i czworo dzieci, przeżywają jedynie ojciec i najstarsza córka. Z pozoru oczywista sprawa trafia w ręce młodego prokuratora Artura Rogalskiego, który wraz z doświadczoną i niepokorną policjantką po przejściach rozpoczyna pogoń za prawdą. Kiedy okazuje się, że do wybuchu ognia doszło w zagadkowych okolicznościach, służbom po piętach zaczynają deptać dziennikarze, gotowi ujawnić makabryczne kulisy śledztwa.

Historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, które wstrząsnęły całą Polską.

Powieść jest dostępna w wersji papierowej, a także jako e-book i audiobook.

 

czwartek, 4 maja 2023

Katarzyna Gacek, Pies ogrodnika; Gra pozorów

 



 Kobiety rządzą!


Katarzyna Gacek, Pies ogrodnika, Wydawnictwo Znak, Kraków 2022, s. 446; Gra pozorów, Wydawnictwo Znak, Kraków 2023, s. 412.


    Ani się spostrzegłem a pojawiła się druga powieść Katarzyny Gacek z serii kryminalnej Agencja Detektywistyczna Czajka, więc co było robić, od razu rzuciłem się do lektury. Trudno, żeby było inaczej, skoro kryminały Gacek czytam właściwie od początku przygody autorki z tym gatunkiem, bardzo cenię jej poprzedni cykl z Magdą Borowską (W jak morderstwo, Zemsta ze skutkiem śmiertelnym, Śmierć na Zanzibarze) a pierwsza część nowej serii (Pies ogrodnika) była bardziej niż obiecująca. Nie zamierzam w tym tekście sztucznie budować napięcia, więc zdradzę moją opinię od razu – Grą pozorów Gacek udowodniła, że obecnie jest najlepszą autorką kryminałów obyczajowych w kraju. A jak dla mnie – spokojnie mieści się w dziesiątce najlepszych autorów kryminałów w ogóle.
    Dobrze, uspokoiłem własne emocje, więc mogę na chłodno przeanalizować, na czym zasadza się wartość prozy kryminalnej Gacek. Przyznam szczerze, że początkowo koncept, na którym Gacek zbudował nową serię powieściową, wydawał mi się ryzykowny. Bo jak zaczyna się Pies ogrodnika? Gaja Stawska odkrywa zdradę męża i całe jej życie, z mozołem odbudowane po traumie z przeszłości, rozpada się z hukiem. Chcąc, nie chcąc, bohaterka musi pozbierać się i znaleźć nowe cele. Skądś to znamy? Ależ oczywiście – od czasu sukcesu książek Katarzyny Grocholi schemat kobiety w średnim wieku, której wali się życie, grany był już w prozie tysiące razy. Gacek w dwóch powieściach serii jednak udało się ten zgrany schemat fabularny „przepracować” i odświeżyć, przede wszystkim dlatego że mocno trzyma się rzeczywistości (wrócę jeszcze do tego wątku) i nie tworzy kolejnej bajeczki ku pokrzepieniu strapionych kobiet (z obowiązkowym happy endem i pocałunkiem w deszczu). A jak zaczyna się historia detektywistycznej roboty Gai? Mieszkająca w Milanówku kobieta dosyć przypadkowo zostaje uwikłana w sprawę kryminalną, wpada na pomysł założenia agencji, chociaż nie ma pojęcia o tej robocie. A do tego dobiera sobie jako współpracowniczki dwie nieoczywiste osoby, czyli Klarę i Matyldę. Ta pierwsza jest byłą modelką o urodzie zniewalającej (prawie) wszystkich mężczyzn, młodą kobietą dosyć swobodnie podchodzącą do życia, obowiązków oraz… prawdy. Ta druga zaś pracownicą magistratu, szarą myszką, która spełnia się w opiece nad rodziną, gotowaniu i pomaganiu wszystkim, którzy jej zdaniem pomocy potrzebują. Koniec końców, tworzy się zespół śledczy, który jest nieoczywisty i działa w sposób niestandardowy i nie bez zgrzytów. Ale mimo wszystko skuteczny.
    Bez wątpienia kreacje trzech głównych bohaterek serii Gacek są mocną stroną obu powieści. Są wyraziste i oryginalne, ale przy tym psychologicznie prawdziwe i mocno osadzone w rzeczywistości, naszym „tu i teraz”. Inaczej rzecz ujmując, zmagają się z kłopotami i problemami, które dotykają wielu innych kobiet wokoło nas. Pewnie dlatego Gacek tak łatwo i z finezją rozwinęła wyjściowy schemat całego cyklu. Zresztą podobnie jest w przypadku bohaterów drugiego planu – dla przykładu miejscowego policjanta, antagonisty Gai, czy burmistrza Milanówka, szefa Matyldy. Każdy z nich jest jakiś i jest w fabule po coś.
    Gacek udała się rzecz tyle oczywista, co trudna do zrealizowania – wyciągnęła z podgatunków kryminału takich jak cosy crime, kryminał obyczajowy, komedia kryminalna i kryminał miejski wszystko co najlepsze i połączyła w spójną zarazem narracyjnie, jak i fabularnie całość. Jest więc w obu kryminałach Gacek dobrze oddana atmosfera małego miasta z całą jego specyfiką kulturowo-społeczną, jest rozbudowana warstwa obyczajowo-społeczne, ściśle spleciona z intrygą kryminalną. Jest w końcu spora dawka wysmakowanego i dobrze dawkowanego humoru. Gacek nie heheszkuje, jak niektórzy autorzy komedii kryminalnych, w co drugim akapicie, ale umie rozbawić czytelnika. I do tego bardzo umiejętnie stosuje humor sytuacyjny, który w naszych kryminałach nie pojawia się zbyt często.
    Jeśli chodzi o konstrukcję fabuł i intryg kryminalnych w powieściach Gacek, też trudno się do czegokolwiek przyczepić. Co akurat nie jest dziwne, ponieważ Gacek przeszła twardą i wymagającą szkołę pisania scenariuszy filmów i seriali. Mówiąc potocznie: w tych fabułach wszystko styka. Gacek tworzy intrygi trzymającej w napięciu a przy tym takie, które nie są wydumane. I potwierdza kolejnymi powieściami, że naprawdę można stworzyć świetny kryminał bez epatowania krwawymi zbrodniami i wciskania do niego kolejnego, odbitego z jednej, nudnej sztancy psychopatycznego mordercy. A wszystko to w dużej mierze dlatego, że – będę powtarzał do znudzenia – Gacek trzyma się rzeczywistości. A jak dla mnie – jest to najlepsze źródło inspiracji dla prozy kryminalnej.
    Jestem przekonany, że o prawdziwej wartości i potencjale serii kryminalnej decyduje druga jej część. Moim zdaniem Gra pozorów jest lepsza od Psa ogrodnika – bardziej zwarta fabularnie i z ciekawszą intrygą. Chociaż nie wykluczam, że drugą część bardziej mi „podeszła”, bo ważne miejsce zajmują w niej pewna pisarka i w ogóle nasz rynek książki. Ot, tak słabostka. A jeśli druga część cykle jest lepsza, jeśli widać wyraźny progres… Aż boję się pomyśleć, co Gacek wykombinuje w części trzeciej. Czekam w napięciu, obgryzając paznokcie do krwi.
 

wtorek, 31 stycznia 2023

Cyryl Sone, Krzycz, jeśli żyjesz

 


 Melanże w cieniu śmierci


Cyryl Sone, Krzycz, jeśli żyjesz, Wydawnictwo Znak, Kraków 2022, s. 535.


    Cyryl Sone to żaden Cyryl Sone a jedynie pseudonim, pod którym, jak się okazuje, ukrywa się czynny zawodowo prokurator, debiutujący literacko książką Krzycz, jeśli żyjesz. Od razu pomyślałem, że to ciekawe a i zarazem obiecujące dla powieści. O ile pośród rodzimych autorów kryminałów czy thrillerów jest całkiem sporo rozmaitej maści prawników, o tyle o prokuratorze piszącym prozę spod znaku zbrodni dotąd nie słyszałem (fakt, mogło coś umknąć mojej uwadze, bo wciąż pojawia rokrocznie ponad 400 tego rodzaju powieści w Polsce i trudno ogarnąć cały ten wielki stos). Poza tym postaci prokuratorów, jak mi się wydaje, są w naszych kryminałach traktowane po macoszemu (wiem, w moich powieściach kryminalnych wygląda to podobnie), a pisarze zdecydowanie wolą skupiać uwagę na postaciach policjantów, prywatnych detektywów czy też dziennikarzy. Kto więc, jeśli nie prokurator, nadaje się najlepiej, aby te lekkie zaniedbanie nadrobić?
    I fakt, w tej kwestii powieść Krzycz, jeśli żyjesz absolutnie mnie nie zawiodła. Współczesne realia pracy w Prokuraturze Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz oddane zostały przez Sone’a rzetelnie a przy tym ciekawie. Stosy zalegających spraw, praca pod ciśnieniem statystyk, które trzeba nakręcać, spanikowani przełożeni, różne gry i gierki personalne, rozmaitość problemów związanych ze współpracą z policją, jak i innymi służbami oraz specjalistami zaangażowanymi w dochodzenia. Po tym świecie oprowadzał mnie prokurator Konrad Kroon (inicjały KK, nawet zabawne…). Główny bohater powieści i całej planowanej serii jest intrygujący i obiecujący. Mężczyzna w średnim wieku, naznaczony traumą z przeszłości (na razie za wiele się o niej nie dowiedziałem, ale to w końcu pierwsza część serii). Przez kolegów uważany jest za wybitnego w fachu prokuratorskim, chociaż jego obecne motto mogłoby brzmieć: „tak mi się nie chce, tak bardzo nie chce”. Niegdyś sparzył się na trudnej sprawie i teraz nie zamierza robić kariery, nie zależy mu na awansie. Chce robić – rzetelnie – tyle, ile musi. I szlus. Kroon obdarzony jest niesamowitą intuicją śledczą, chociaż historia z Krzycz, jeśli żyjesz raczej tego nie potwierdza (może później prokurator się rozkręci). Na niwie prywatnej intrygujący jest związek Konrada z Zuzą, wziętą fotograficzką. Partnerka traktuje ich związek jako otwarty, co Konrad nie do końca akceptuje. Trwa w tej parze emocjonalno-psychologiczne przeciąganie liny, co przydaje postaciom dynamiczności. Najprościej rzecz ujmując, zwyczajnie byłem ciekawy ich kolejnych perypetii, wzlotów i upadków.
    Na zdecydowany plus zapisałbym temu debiutowi sposób ukazania miejsca akcji, czyli Gdańska. Sone doskonale zna to miasto, nie ma problemu z oddaniem w prozie jego klimatu, rytmu życia w nim. Autor uczynił z miasta niemal bohatera powieści – a to naprawdę sztuka.
    Wstępnie reasumując, czyli Krzycz, jeśli żyjesz jest dobrym debiutem powieściowym? Otóż jednak niekoniecznie. Bo jeśli chodzi o fabułę i intrygę kryminalną, zaczynają się schody (strome i poszczerbione). Punktem wyjścia intrygi jest ujawnienie w jednej z gdańskich rzeczek zwłok młodej kobiety, Weroniki. Wszystko wskazuje na to, że było to samobójstwo kobiety, która miała problem z depresją i narkotykami. I chociaż Kroon bada sprawę na prawo i lewo – wciąż wychodzi mu to samo: brak udziału osób trzecich. Tyle tylko że praktykujący w prokuraturze student prawa, Gustaw, odkrywa, że Weronika miała na ramieniu taki sam tatuaż jak on z napisem: Krzycz, jeśli żyjesz. Właśnie…
    W retrospekcjach pojawia się historia szalonego a i niebezpiecznego lata, jakie przeżył Gustaw. Ten przykładny student prawa, nieco spięty i bez właściwości spiknął się z paczką dwudziestolatków, bardzo różnych od niego statusem majątkowym, temperamentem czy pomysłem na życie. Sone w retrospekcjach dał długie ciągi opisów melanżów „na stoczni”, czyli w letnim imprezowym centrum Gdańska przy ulicy Elektryków. Alkohol, taniec, narkotyki, tani podryw (a wszystkiego naprawdę dużo). Jak dla mnie było tych imprezowych klimatów w powieści zwyczajnie za wiele. Bardzo nużyły mnie podczas lektury. Chociaż może zwyczajnie nie poczułem magii tego miejsca (byłem na Elektryków, ale miejsce nie zrobiło na mnie przesadnego wrażenia). W końcu, co tu kryć – to raczej rozrywki już dawno spoza mojej kategorii wiekowej.
    Oczywiście, wątek imprezowy ma w fabule znaczenie, bo służy wprowadzeniu postaci Julii, kluczowej dla całej intrygi. Ta bohaterka jest jak dla mnie najbardziej problematyczna w całej powieści. Młoda kobieta posiada niemal magiczną moc oddziaływania na innych, w tym na Gustawa, który zakochuje się w niej bez pamięci (nie on jeden). Jest opętana potrzebą wszelakich transgresji i bez trudu namawia znajomych na coraz bardziej dzikie i niebezpieczne akcje. Problem w tym, że autor nie za bardzo uzasadnia, skąd owa moc się bierze. Julia jest bardzo ładna, rzadko się odzywa, ma gdzieś wszelkie normy społeczne i lubi ryzyko. Czy to wystarcza? Moim zdaniem nie i absolutnie nie kupuję tej bohaterki.
    Moim zdaniem wątpliwa konstrukcja postaci Julii ma wpływ na całą intrygę. Jak najbardziej negatywny. Gustaw jest przekonany, że Julia przyczyniła się do śmierci Weroniki, opowiada o tym każdemu, kto tylko chce słuchać. Tyle tylko że w żaden sposób nie potrafi tego udowodnić. I powoli pozwala zagarnąć się obsesji związanej z tą kobietą. Co więcej – Julia nie tylko ma moc (trudno rzec skąd i naprawdę jakiego rodzaju), ale do tego jest enigmą. Kiedy Julia znika z radarów imprezowego towarzystwa, okazuje się, że nikt nie ma pojęcia, jakie ma nazwisko, gdzie mieszka, co robi. Nie ma też z nią kontaktu, bo porozumiewała się z wszystkimi poprzez konto na Instagramie, które skasowała. I przez to akcja powieści przez kilkaset stron koszmarnie się wlecze. Gustaw rozpaczliwie i bezskutecznie szuka Julii, Konrad czeka aż powróci do niego słynna intuicja… A napięcie nieustannie spada. Rozwiązanie całej sprawy okazuje się raczej trochę przypadkowe, trochę w typie deus ex machina
    Cyryl Sone, jak na moje oko, powinien bardziej popracować nad konstrukcją powieściowych fabuł. Albo bardziej słuchać się redaktorów, bo może akurat w przypadku Krzycz, jeśli żyjesz za bardzo się nie słuchał. Nie mam pojęcia, czy tak było. Jednak pewnie dam autorowi jeszcze szansę i sięgnę po drugą część serii. Dlaczego? A choćby przez to że zaintrygował mnie sam Konrad Kroon a poza tym jak na debiut jest to powieść całkiem sprawnie napisana pod względem językowo-stylistycznym. Na razie musi mi to wystarczyć…