wtorek, 31 stycznia 2023

Cyryl Sone, Krzycz, jeśli żyjesz

 


 Melanże w cieniu śmierci


Cyryl Sone, Krzycz, jeśli żyjesz, Wydawnictwo Znak, Kraków 2022, s. 535.


    Cyryl Sone to żaden Cyryl Sone a jedynie pseudonim, pod którym, jak się okazuje, ukrywa się czynny zawodowo prokurator, debiutujący literacko książką Krzycz, jeśli żyjesz. Od razu pomyślałem, że to ciekawe a i zarazem obiecujące dla powieści. O ile pośród rodzimych autorów kryminałów czy thrillerów jest całkiem sporo rozmaitej maści prawników, o tyle o prokuratorze piszącym prozę spod znaku zbrodni dotąd nie słyszałem (fakt, mogło coś umknąć mojej uwadze, bo wciąż pojawia rokrocznie ponad 400 tego rodzaju powieści w Polsce i trudno ogarnąć cały ten wielki stos). Poza tym postaci prokuratorów, jak mi się wydaje, są w naszych kryminałach traktowane po macoszemu (wiem, w moich powieściach kryminalnych wygląda to podobnie), a pisarze zdecydowanie wolą skupiać uwagę na postaciach policjantów, prywatnych detektywów czy też dziennikarzy. Kto więc, jeśli nie prokurator, nadaje się najlepiej, aby te lekkie zaniedbanie nadrobić?
    I fakt, w tej kwestii powieść Krzycz, jeśli żyjesz absolutnie mnie nie zawiodła. Współczesne realia pracy w Prokuraturze Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz oddane zostały przez Sone’a rzetelnie a przy tym ciekawie. Stosy zalegających spraw, praca pod ciśnieniem statystyk, które trzeba nakręcać, spanikowani przełożeni, różne gry i gierki personalne, rozmaitość problemów związanych ze współpracą z policją, jak i innymi służbami oraz specjalistami zaangażowanymi w dochodzenia. Po tym świecie oprowadzał mnie prokurator Konrad Kroon (inicjały KK, nawet zabawne…). Główny bohater powieści i całej planowanej serii jest intrygujący i obiecujący. Mężczyzna w średnim wieku, naznaczony traumą z przeszłości (na razie za wiele się o niej nie dowiedziałem, ale to w końcu pierwsza część serii). Przez kolegów uważany jest za wybitnego w fachu prokuratorskim, chociaż jego obecne motto mogłoby brzmieć: „tak mi się nie chce, tak bardzo nie chce”. Niegdyś sparzył się na trudnej sprawie i teraz nie zamierza robić kariery, nie zależy mu na awansie. Chce robić – rzetelnie – tyle, ile musi. I szlus. Kroon obdarzony jest niesamowitą intuicją śledczą, chociaż historia z Krzycz, jeśli żyjesz raczej tego nie potwierdza (może później prokurator się rozkręci). Na niwie prywatnej intrygujący jest związek Konrada z Zuzą, wziętą fotograficzką. Partnerka traktuje ich związek jako otwarty, co Konrad nie do końca akceptuje. Trwa w tej parze emocjonalno-psychologiczne przeciąganie liny, co przydaje postaciom dynamiczności. Najprościej rzecz ujmując, zwyczajnie byłem ciekawy ich kolejnych perypetii, wzlotów i upadków.
    Na zdecydowany plus zapisałbym temu debiutowi sposób ukazania miejsca akcji, czyli Gdańska. Sone doskonale zna to miasto, nie ma problemu z oddaniem w prozie jego klimatu, rytmu życia w nim. Autor uczynił z miasta niemal bohatera powieści – a to naprawdę sztuka.
    Wstępnie reasumując, czyli Krzycz, jeśli żyjesz jest dobrym debiutem powieściowym? Otóż jednak niekoniecznie. Bo jeśli chodzi o fabułę i intrygę kryminalną, zaczynają się schody (strome i poszczerbione). Punktem wyjścia intrygi jest ujawnienie w jednej z gdańskich rzeczek zwłok młodej kobiety, Weroniki. Wszystko wskazuje na to, że było to samobójstwo kobiety, która miała problem z depresją i narkotykami. I chociaż Kroon bada sprawę na prawo i lewo – wciąż wychodzi mu to samo: brak udziału osób trzecich. Tyle tylko że praktykujący w prokuraturze student prawa, Gustaw, odkrywa, że Weronika miała na ramieniu taki sam tatuaż jak on z napisem: Krzycz, jeśli żyjesz. Właśnie…
    W retrospekcjach pojawia się historia szalonego a i niebezpiecznego lata, jakie przeżył Gustaw. Ten przykładny student prawa, nieco spięty i bez właściwości spiknął się z paczką dwudziestolatków, bardzo różnych od niego statusem majątkowym, temperamentem czy pomysłem na życie. Sone w retrospekcjach dał długie ciągi opisów melanżów „na stoczni”, czyli w letnim imprezowym centrum Gdańska przy ulicy Elektryków. Alkohol, taniec, narkotyki, tani podryw (a wszystkiego naprawdę dużo). Jak dla mnie było tych imprezowych klimatów w powieści zwyczajnie za wiele. Bardzo nużyły mnie podczas lektury. Chociaż może zwyczajnie nie poczułem magii tego miejsca (byłem na Elektryków, ale miejsce nie zrobiło na mnie przesadnego wrażenia). W końcu, co tu kryć – to raczej rozrywki już dawno spoza mojej kategorii wiekowej.
    Oczywiście, wątek imprezowy ma w fabule znaczenie, bo służy wprowadzeniu postaci Julii, kluczowej dla całej intrygi. Ta bohaterka jest jak dla mnie najbardziej problematyczna w całej powieści. Młoda kobieta posiada niemal magiczną moc oddziaływania na innych, w tym na Gustawa, który zakochuje się w niej bez pamięci (nie on jeden). Jest opętana potrzebą wszelakich transgresji i bez trudu namawia znajomych na coraz bardziej dzikie i niebezpieczne akcje. Problem w tym, że autor nie za bardzo uzasadnia, skąd owa moc się bierze. Julia jest bardzo ładna, rzadko się odzywa, ma gdzieś wszelkie normy społeczne i lubi ryzyko. Czy to wystarcza? Moim zdaniem nie i absolutnie nie kupuję tej bohaterki.
    Moim zdaniem wątpliwa konstrukcja postaci Julii ma wpływ na całą intrygę. Jak najbardziej negatywny. Gustaw jest przekonany, że Julia przyczyniła się do śmierci Weroniki, opowiada o tym każdemu, kto tylko chce słuchać. Tyle tylko że w żaden sposób nie potrafi tego udowodnić. I powoli pozwala zagarnąć się obsesji związanej z tą kobietą. Co więcej – Julia nie tylko ma moc (trudno rzec skąd i naprawdę jakiego rodzaju), ale do tego jest enigmą. Kiedy Julia znika z radarów imprezowego towarzystwa, okazuje się, że nikt nie ma pojęcia, jakie ma nazwisko, gdzie mieszka, co robi. Nie ma też z nią kontaktu, bo porozumiewała się z wszystkimi poprzez konto na Instagramie, które skasowała. I przez to akcja powieści przez kilkaset stron koszmarnie się wlecze. Gustaw rozpaczliwie i bezskutecznie szuka Julii, Konrad czeka aż powróci do niego słynna intuicja… A napięcie nieustannie spada. Rozwiązanie całej sprawy okazuje się raczej trochę przypadkowe, trochę w typie deus ex machina
    Cyryl Sone, jak na moje oko, powinien bardziej popracować nad konstrukcją powieściowych fabuł. Albo bardziej słuchać się redaktorów, bo może akurat w przypadku Krzycz, jeśli żyjesz za bardzo się nie słuchał. Nie mam pojęcia, czy tak było. Jednak pewnie dam autorowi jeszcze szansę i sięgnę po drugą część serii. Dlaczego? A choćby przez to że zaintrygował mnie sam Konrad Kroon a poza tym jak na debiut jest to powieść całkiem sprawnie napisana pod względem językowo-stylistycznym. Na razie musi mi to wystarczyć…
 

2 komentarze:

  1. Wychodzi na to, że ta książka to strata czasu. Nie kupuję opowieści o współczesnej femme fatale w retoryce Hollywood z lat 50. XX w. oraz współczesnym entourage. Kobieta fatalna, bezbronni mężczyźni, którym jej obecność odbiera rozum i sprawczość. No słabe to w XXI w.

    OdpowiedzUsuń
  2. I jeszcze popłuczyny po filozofii niejakiego Nietzschego w dialogach pomiędzy egzaltowanymi bohaterami...

    OdpowiedzUsuń