sobota, 30 stycznia 2021

 


 Nieoczywisty Dresik


Ewa Jarocka, Dresik, Wydawnictwo Księgarnia Akademicka, Kraków 2020, s. 107.


    Krótka powieść albo dłuższe opowiadanie (jak kto woli) Ewy Jarockiej początkowo zapowiada się jako zwykła historia dresiarza. Głównym bohaterem a zarazem narratorem jest tytułowy Dresik, czyli czterdziestoletni Eryk, który żyje z drobnej dilerki i handlu, choć tak właściwie utrzymuje go matka, ma szemranych znajomków, szacunek na dzielni i tipsową pannę, która lubi solarium i szybkie numerki. Dres wypisz wymaluj, jak w wielu podobnych książkach ukazujących dresiarską subkulturę – z Wojną polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną Doroty Masłowskiej na czele.
    Tyle że przy lekturze prozy Jarockiej trzeba być czujnym jak ważka. Już pierwsze słowa powieści dają do myślenia: „Jestem neurotykiem (…)”. Dres-neurotyk? Od pierwszej strony autorka wciągnęła mnie w narracyjny i fabularny wir, w którym nic nie jest oczywiste i pewne. Wir, który z każdą stroną rozkręca się coraz bardziej. I nie chodzi mi tylko i wyłącznie o przedziwne wydarzenia, jak pogoń Dresika za kotem (tak, chodzi o kota), która kończy się dla bohatera zamknięciem w szpitalu psychiatrycznym. A to dopiero początek… W tej powieści mieszają się plany ontologiczne, bo do końca nie wiadomo, co należy do świata zewnętrznego, a co do przeoranego przez chorobę świata wewnętrznego bohatera. Właściwie nawet nie do końca wiadomo, kim bohater jest. Do tego jeszcze opętańczo mieszają się w tej powieści rozmaite tryby i formy opowiadania – komizm miesza się tragizmem, dosadny realizm (a nawet naturalizm) z poetycką fantasmagorią.
    Wydaje mi się, o ile dobrze odczytuję Dresika, że Jarocką interesują przestrzenie graniczne, zamazane i nieoznaczone. Niewyraźne styki realnego i zmyślonego, tzw. normalności i choroby, sacrum i profanum. I tak dalej, i w ten deseń. Nie jest łatwo takie przestrzenie wskazać i oznaczyć, jeszcze trudniej jest je opisać. Zdaje mi się, że autorka wciąż szuka właściwej dykcji, adekwatnego języka na opisanie swoistych doświadczeń granicznych. I chociaż nie można odmówić Jarockiej językowego szwungu (niektóre sceny, opisy są wyborne), jednak wydaje mi się, że wiele jeszcze przed nią pracy, mnóstwo stron do zapisania, nim uchwyci właściwy ton, znajdzie najlepszy „chwyt” na przedstawienie doświadczeń, które ją interesują i intrygują (chyba nawet nieco obsesyjnie).
    Przyznam, że w narracyjnym wirze, w który wciągnęła mnie Jarocka, czasami spadałem głową w dół, bezładnie machając rękoma, czasami waliłem o coś głową. Moim zdaniem jest w Dresiku sporo miejsc i rozwiązań literacko wątpliwych. Kreacja Eryka jest schematyczna i uproszczona. Wydaje mi się, że autorka skonstruowała go z elementów, które zapożyczyła z książek czy filmów, a niekoniecznie wzięła z obserwacji dresiarzy w ich naturalnym, blokowiskowym środowisku. Zdecydowanie zbyt wiele – szczególnie jak na tak krótki tekst – jest w Dresiku wulgaryzmów i dosadnych scen seksu. Nie mam nic przeciwko wulgaryzmom czy pornograficznym wtrętom w prozie, tyle że trzeba je stosować z umiarem i w jasno określonym celu, szczególnie jeśli ukazuje się fantazje rodem z mokrych snów wuja z wąsem. W tym względzie Jarocka nie wykazała się należytym wyczuciem.   
    Jarocka wybrała niełatwą drogę prozatorską, na której łatwo się pogubić. Będę się przyglądał jej wędrówce, trzymając kciuki, by dotarła tam, gdzie dotrzeć zamierza.
 

poniedziałek, 11 stycznia 2021

Wojciech Chmielarz, Prosta sprawa

 


 

Ratunek dla Prostego


Wojciech Chmielarz, Prosta sprawa, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2020, s. 383.


    Prosta sprawa, prosta sensacja, ale smacznie przyrządzona z – a jakże – prostych, ale sprawdzonych składników. Czegóż potrzeba więcej, aby upichcić sycącą opowieść?! Taka jest nowa powieść Wojciecha Chmielarza.
    Często autorzy powieści sensacyjnych silą się na Bóg wie jakie fabuły, często napędzane bzdurnymi teoriami spiskowymi czy wałkowanymi do znudzenia opowieściami o wielkich zagrożeniach współczesnego świata. A przecież w powieści sensacyjnej głównie chodzi – po prostu – o wartką akcję, pościgi, bijatyki i jako takie osadzenie w rzeczywistości. Chmielarz, jako się rzekło, postawił na prostotę. Zaczyna się wedle dobrze znanego schematu. Do Jeleniej Góry przyjeżdża główny bohater a zarazem narrator powieści (za wiele o nim nie wiemy i do końca za wiele się nie dowiadujemy – poza tym że  zajmuje się rozwiązywaniem problemów). Chce oddać przyjacielowi, Prostemu, stary dług, tyle że zastaje jego mieszkanie zdemolowane a zaraz zjawiają się tam zbóje. Co oczywiście źle kończy się dla zbójów. Okazuje się, że Prosty, który samotnie wychowuje chorą córeczkę, podpadł miejscowym gangsterom, zwiał i gdzieś się zaszył. Bohater postanawia mu pomóc, choć właściwie wcale nie musi. A dalej? Mniej więcej wiadomo, ale wcale nie przeszkadza to w lekturze.
    Akcja powieści Chmielarza toczy się szybko, jest w niej akurat tyle przemocy i scen walk, ile zwykle w tym gatunku mi wystarcza. Do tego cała fabuła trzyma się w granicach prawdopodobieństwa, nie ma w niej jakiś niezwykłych zbiegów okoliczności czy bohaterów, którzy kulom się nie kłaniają albo potrafią się samemu zoperować za pomocą zaostrzonego patyka. W Prostej historii jest sporo nawiązań do innych książek, na przykład opisy scen walki wzorowane są na kultowych (tak, czasami używam tego słowa) scenach z powieści Lee Childa. I tak dalej, i tym podobne. Chmielarz w tej powieści zaskoczył mnie (na plus) dowcipem, delikatnym mruganiem oka do czytelnika, bo wcześnie nie kojarzyłem pisarstwa tego autora z gejzerami humoru.
    Chmielarz Prostą historią zafundował mi jeden wieczór lekkiej, ale solidnej rozrywki. Niczego więcej od powieści sensacyjnej nie wymagam. Proste, nie?