środa, 17 stycznia 2018

Spękana, stłuczona...


Joanna Bator, Purezento, Wydawnictwo Znak, Kraków 2017, s. 286.

    Co tu kryć, jak dla mnie dwie poprzednie książki Joanny Bator były niewypałami, Wyspa Łza - Rok królika - zdecydowanie większym. Prawdopodobnie nie tylko dla mnie. Zdaje mi się, że sama autorka zauważyła, że w którymś miejscu pobłądziła, skręciła z prostej ścieżki pisarskiego rozwoju, która wydawała się więcej niż dobra. W nowej powieści zatytułowanej Purezento (w języku japońskim słowo oznacza prezent) wróciła więc do sprawdzonych rozwiązań i tematów -  znowu pisze o Japonii, odwołuje się nie wprost do własnej biografii i upraszcza styl. Czy wyszło to Bator na dobre?
mniejszym,
    Historia w Purezento jest prosta, acz mocna - jak mocne zwykle bywają dobrze napisane opowieści o utracie bliskiej osoby i trudnej pracy żałoby. Główna bohaterka, a zarazem narratorka powieści traci w wypadku samochodowym chłopaka, z którym była pięć lat. Na dodatek dowiaduje się, że przez ostatni rok był on równocześnie z inną kobietą, Amandą. Bohaterka nie radzi sobie z utratą, popada w głęboką depresję, nieomal w życiowy stupor. Jest całkowicie rozchwiana psychicznie. W ludziach dostrzega zwierzęta, czuje, że wokół niej krążą rekiny ludojady, chcące ją pożreć. I nie są to do końca tylko i wyłącznie projekcje zbolałej psychiki. Ma też poczucie, że jej życie jest absolutnie pozbawione sensu. Niespodziewanie jej uczennica (bohaterka uczy polskiego obcokrajowców), Pani Myoko składa propozycje, by porozbijana kobieta pojechała do Japonii i zajęła się jej domem oraz kotem. Bohaterka nie tyle nawet zgadza się na niezwykłą propozycję, co pozwala nieść się wydarzeniom, iść drogą, na którą została pchnięta przez inną osobę. Przecież równie dobrze jak w Warszawie, może cierpieć w Tokio. Tam spotyka Mistrza Myo biegłego w wiekowej sztuce kintsugi - naprawy naczyń ceramicznych złotem. Mistrza namawia bohaterkę, by spróbowała sił w rzemiośle, które jest jednocześnie sztuką. A także ćwiczeniem w trudnej sztuce życia.
    Całość opowieści w Purezento zbudowana została wokół metafory skorup, rozbitych naczyń. W najbardziej oczywisty sposób odnosi się ona do stanu ducha bohaterki, która po śmierci chłopaka jest rozbita wewnętrznie i pozbawiona sensu życia tak, jak pozbawione funkcjonalności jest rozbite naczynie ([...] od jakiegoś czasu sama czuję się jak worek skorup"). Nie umie sobie poradzić z żałobą, ponieważ zatrzaśnięta jest w przeszłości, wciąż rozpamiętuje to, co było. Mistrz, dając bohaterce kolejne praco- i czasochłonne zadania, stara się wskazać, aby skupiła się na "tu i teraz". Tkwiąc w "kiedyś", bohaterka nie znajdzie odpowiedzi, których szuka. A i Mistrz - jak to Mistrz ze Wschodu - nie udzieli ich. Bohaterka musi odnaleźć je sama. W czym w specyficzny sposób pomaga jej mężczyzna, Makoto, który staje na jej tokijskiej drodze (Purezento jest także kameralną historią rodzącego się uczucia).
    Na kolejnym planie jest to historia spękanych relacji międzyludzkich ("Zostajemy w pustych związkach bez miłości i harmonii. Cali popękani"). Bohaterka ma ewidentne problemy w relacjach z ludźmi, właściwie na granicy poważnego deficytu społecznego. Nie dogaduje się z toksyczną matką, nie ma (a przynajmniej niewiele się na ten temat dowiadujemy) przyjaciół czy choćby znajomych. Wydawało jej się, że zbudowała trwała i ważną relację z chłopakiem, jednak okazało się to fikcją. Ich związek był wewnętrznie spękany i lada chwili mógł się rozpaść. Bohaterka miała pewne podejrzenia, nie miała jednak odwagi, aby zadać sobie pytania o sens i jakość związku, w którym tkwiła. Bo budowanie związków wymaga odwagi, wewnętrznej siły i spokoju. Nie da się długo utrzymać kruchego naczynia w dłoni, który mocno drży.
    I wreszcie kolejna warstwa metaforyczna - jak dla mnie najciekawsza - zorganizowana wokoło obrazów pęknięć, szczelin i rozziewów. Bohaterka trafia w miejsce i przestrzeń kulturową zupełnie dla niej obce. W Tokio nie rozumie zdecydowanej większości ludzi, z którymi się styka. Dosłownie, bo nie zna języka japońskiego. Nie rozumie także ich zachowań, sposobów bycia, rytuałów. Ma jednak w sobie coś, co nazwałbym nieśmiałą ciekawością. Wypuszcza się na coraz dalsze wyprawy rowerem, prawie zawsze z kotem w koszu. Próbuje odczytywać sensy z gestów i min ludzi, z którymi się styka. Otwiera się na inność. A jeśli - sparafrazuję znane powiedzenie - bohaterka patrzy na Inność, Inność patrzy na nią. Co powoli, niemal niedostrzegalnie zmienia bohaterkę. Koniec końców konstatuje ona, że czuje się w Japonii "swojoobca". To ciekawa kategoria, wskazująca na stan, kiedy tworzone związki z obcością nie kruszą rdzenia swojskości. Albo inaczej - jest to stan, w którym ma się świadomość, że między swojskością i obcością zawsze jest rozziew, który niekoniecznie musi dzielić. Rozziew niczym widoczne łączenie w naprawionym naczyniu.
    Warto - moim zdaniem - zwrócić uwagę na styl Purezento. W poprzednich dwóch powieściach Bator wybierała wątpliwe rozwiązania stylistyczne. W Wyspie Łzie styl był nadmiernie egzaltowany, pełen mętnej metaforyki, w Roku królika zaś autorka stworzyła niezbyt spójny miks różnych współczesnych odmian mowy. W Purezento Bator postawiła na większą stylistyczną prostotę. Jak ktoś zauważył, momentami styl w tej książce przypomina frazy z haiku. Faktycznie coś w tym jest - szczególnie jeśli chodzi o przekładanie emocji na obrazy, skupienie na tym co zewnętrze, pewną niekonkluzyjność w pewnych momentach czy swoiste zawieszenie narracyjnego głosu. Oszczędniej niż w poprzednich książkach pisarka posługuje się metaforyką, co dodaje narracji klarowności.
    Purezento jest powieścią kameralną, wyciszoną i - paradoksalnie - mimo trudnego tematu niosącą spokój. Rzecz ujmując najkrócej jak się da, jest powieścią dobrą.

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz