tag:blogger.com,1999:blog-28544062539985591002024-03-19T15:04:04.111-07:00Maniak literackiRecenzje literatury współczesnejManiak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.comBlogger74125tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-23721954771637461232023-12-05T07:31:00.000-08:002023-12-05T07:31:56.252-08:00<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjT1oP27My4lPyXYHTXW1BJNIKbCYQ1xZ6KILrG2Qw67i0zHpEJzPGIS1bvOq_Ywml9XLxfeUMdbL4b45GwL1jY8cfRGS6hyPv-yKN5K212-tHVXALmY4xh7VChbyYC5sLUMpwQf4Qgh3i0KHFPKiwk4_1jwebvwKLYnLGo4bhBXeVy96QXnRBtre6OFFg/s500/Jode%C5%82ka.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjT1oP27My4lPyXYHTXW1BJNIKbCYQ1xZ6KILrG2Qw67i0zHpEJzPGIS1bvOq_Ywml9XLxfeUMdbL4b45GwL1jY8cfRGS6hyPv-yKN5K212-tHVXALmY4xh7VChbyYC5sLUMpwQf4Qgh3i0KHFPKiwk4_1jwebvwKLYnLGo4bhBXeVy96QXnRBtre6OFFg/s320/Jode%C5%82ka.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"> On, ona czy kokos?</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Joanna Jodełka, <i>Zabójstwo w kraju uśmiechu. Thai crime</i>, Wydawnictwo Harde, Warszawa 2023, s. 381.</h2><p><br /> Pewnie już o tym wspominałem, ale co mi szkodzi powtórzyć (ludziom w moim wieku nie takie rzeczy się chyba wybacza). Lubię kryminały polskich autorów z akcją w obcych krajach. Prawdopodobnie w pewnym stopniu dlatego, że sam lubię wysyłać bohaterów powieści kryminalnych za granicę. Takiemu Konradowi Rowickiemu zafundowałem wakacje w Grecji (<i>Śmierć last minute</i>), a teraz bohatera serii śląskiej wysyłam do Hiszpanii (o tem potem…). Nic więc dziwnego, że zelektryzowała mnie informacja, że Joanna Jodełka napisała krymi z akcją w Tajlandii. Raz, że to Jodełka, czyli zdobywczyni Nagrody Wielkiego Kalibru, autorka niebanalnych kryminałów i thrillerów. Dwa, że Tajlandia… I nie, nie mam specjalnej jazdy na egzotyczne wypady (okolice Morza Śródziemnego w zupełności mi wystarczają). Moje napięcie nieco spadło, kiedy z opisu książki dowiedziałem się, że intryga wygląda trochę w stylu „zagadki zamkniętego pokoju”. A przesadnym fanem dzieł Agathy Christie nie jestem… <br /> Czyli jest trup, bo jakże by inaczej być mogło w kryminale. Leciwy Polak, od pewnego czasu podróżujący po Azji, ginie w niejasnych okolicznościach. Jego była żona chce się dowiedzieć, co z nim się zdarzyło. A że jest majętna, organizuje akcję, by na pewnej odludnej wyspie spotkali się ludzie, z którymi jej eks niedawno miał kontakt. Wyspa, Christie, latające węże… I kolejny trup. Później jest tylko ciekawiej.<br /> Akcja w powieści Jodełki jest szybka, ale nieprzesadnie. Zdarzają się pościgi tuk tukami. W gruncie rzeczy jest to po trosze komedia kryminalna, po trosze powieść podróżnicza. Autorka ma naprawdę dar do oddawania egzotycznych klimatów, co nie dziwi, bo sama często tam bywa. Dodatkowym plusem intrygi jest to, że każdy z podejrzanych jest z innego kraju i innej bajki (bańki z social mediów też). Jodełka sprytnie bawi się stereotypami tyczącymi różnych narodowości, co przydaje powieści swoistego czaru. Do tego naprawdę potrafi w kilku celnych akapitach oddać specyfikę opisywanych miejsc tak, że prawie czuje się ich zapachy, widzi kąt padania słońca i słoną bryzę podczas jazdy szybką łodzią. <br /> Jest więc w <i>Zabójstwie w kraju uśmiechu</i> zmyślna intryga, jest więc dobrze oddany koloryt lokalny (bonus dla znawców polonistycznego slangu) a i jest nie byle jaka postać drugiego planu. Uwielbiam takich nieoczywistych bohaterów, więc czekałem z utęsknieniem na sceny z grubym Chińczykiem. Bardzo grubym.<br /> Jodełka napisała kryminał nieoczywisty, ale warty uwagi. Pewnie nie przypadnie on do gustu tym, którzy lubią w powieściach kryminalnych liczne opisy makabry, flaki na wierzchu i psychopatycznych psychopatów. Nikt jednak nie umie opisać kokosa jak Jodełka… Który mimo wszystko nie zabił, ale mógł osłabić. Czytajcie Jodełkę, bo nikt inny was tak nie zaskoczy. <br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-39193323237165871592023-12-01T11:27:00.000-08:002023-12-01T11:27:07.166-08:00Robert Małecki, Zrost<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgX1CnBTPxmfvHuTUe0durs7cJkgmfPRZJRt4OlN1vlIspTdkG1mqZKPsR-hkLvxMUKD0tdA3_37a-QTLm3lBf3xnBzcyksa8QoLvgcc7E_8qEhfy4WS4BsDHXjRNrGnZvJU56uAdru7iITbvgNnwm5fhoGrmkoXDgdE0eQpQqqZxiy7gS4hGJuRrUlPC4/s500/Zrost.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgX1CnBTPxmfvHuTUe0durs7cJkgmfPRZJRt4OlN1vlIspTdkG1mqZKPsR-hkLvxMUKD0tdA3_37a-QTLm3lBf3xnBzcyksa8QoLvgcc7E_8qEhfy4WS4BsDHXjRNrGnZvJU56uAdru7iITbvgNnwm5fhoGrmkoXDgdE0eQpQqqZxiy7gS4hGJuRrUlPC4/s320/Zrost.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"> Powrót Grossa</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Robert Małecki, <i>Zrost</i>, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023, s. 456. </h2><p style="text-align: left;"><br /> Czy istniej pisarz, który potrafi utrzymać czytelników w stanie dużego napięcia, nawet nie wydając książki? Otóż tak – i nazywa się Robert Małecki. Po trzech częściach serii kryminalnej (świetnej i bardzo popularnej) z komisarzem Bernardem Grossem, policjantem z Chełmży, Małecki zajął się innymi projektami pisarskimi, konsekwentnie ignorując pytania o datę wydania kolejnej powieści z Grossem. W ogóle nie mówił nic konkretnego na jej temat, nawet nie zapowiadał, że pojawi się kiedykolwiek. W sumie ani nie potwierdzał, ani nie zaprzeczał. Raczej milczał, uśmiechając się tajemniczo. A fakt, że jednak ta część, zatytułowana <i>Zrost</i>, powstaje, trzymał w tajemnicy do ostatniej chwili. Taki z niego chytrusek!<br /> Czy tak, czy siak, czekałem na ten kryminał, więc jego premierę przyjąłem z nieukrywaną radością. Akcja powieści zaczyna się od nieoczywistego zdarzenia. W jeziorze niedaleko Chełmży ujawnione zostają zwłoki staruszka. Początkowo wiele wskazuje na to, że samotnie mieszkający senior popełnił samobójstwo. Przed śmiercią był w kiepskim stanie psychicznym, do tego podejmował działania, które mogły wskazywać, że stara się przygotować na odejście z tego świata. Jednak komisarz Gross ma wątpliwości, bo sposób domniemanego samobójstwa był bardzo nietypowy a ślady w domu staruszka mogły sugerować, że tuż przed śmiercią ktoś u niego był. Prawdopodobnie. Tyle tylko że policjant nie znajduje nikogo, kto mógłby mieć ze zmarłym aż tak na pieńku, aby go zabić. Koniec końców Gross zaczyna szukać odpowiedzi na dręczące go pytania w odległej przeszłości i staruszka, i okolicy, w której mieszkał.<br /> Tak jak w poprzednich częściach tej serii kryminalnej w <i>Zroście </i>akcji toczy się bardzo powoli. Z pewnością nie jest to powieść dla czytelników, którzy lubią w prozie kryminalnej pościgi, bitki i litry rozlewanej krwi. Gross, jak to on, prowadzi śledztwo bardzo powoli, metodycznie i dokładnie, czasami po kilka razy sprawdzając te same fakty i tropy. Czasami można odnieść wrażenie, że jest wręcz safandułowaty, ale dzięki temu jest na tyle skupiony na sprawie i uważny, że nie umykają mu żadne szczegóły czy nawet najdrobniejsze poszlaki. A jak już wpadnie na obiecujący trop, na pewno nie odpuści, nawet jeśli inni policjanci uważają, że zwyczajnie traci czas. Tak jak jest i w <i>Zroście</i>, w którym Gross sprawdza, co działo się dziesięciolecia temu (początkowo bez zbytniego przekonania, raczej z obowiązku).<br /> Cenię kryminały, w których intryga przywołuje wydarzenia z historii, szczególnie te, o których niewiele się mówi i do pewnego stopnia wciąż stanowią one temat tabu (przynajmniej dla niektórych). Potwierdzają one, że kryminał może, ale nie musi dostarczać tylko i wyłącznie lekturowej rozrywki. Małecki przywołuje (dobrze udokumentowaną i sensownie wplecioną w powieściową fabułę) mroczną historię z końca II wojny światowej – znajdujących się w okolicach Chełmży tymczasowych obozów, w których Żydówki pracowały niewolniczo i były też masowo mordowane. Jest to naprawdę mocny i poruszający wątek <i>Zrostu</i>.<br /> Ci, którzy znają już poprzednie części serii z komisarzem Grossem, wiedzą, że przewija się przez nie wątek osobistych perypetii policjanta z Chełmży. Lata wcześniej w bardzo niejasnych okolicznościach, podczas napadu na ich dom ciężkich obrażeń doznała żona Grossa. Od dawna pozostaje w śpiączce. Cała ta sytuacja znacząco wpłynęła i na życie zawodowe, i prywatne komisarza. I wciąż wpływa, chociaż w <i>Zroście </i>zdaje się nieco klarować, zmierzając ku lepszemu. Moim zdaniem warto zaznaczyć, że ten wątek stanowi nie tylko rodzaj fastrygi, zszywającej kolejne powieści, ale też dobrze „współbrzmi” z intrygą kryminalną w <i>Zroście</i>.<br /> Wydaje mi się, że Małeckiemu dobrze zrobił czas „odwyku” od Gross. W <i>Zroście </i>widać zarówno świeżość pomysłu na historię, jak i samej pisarskiej roboty. <i>Zrost </i>jest dobrą powieścią, ale nie pytajcie mnie, czy najlepszą z całej serii. <br /> W sumie mogę zdradzić, że już po dotarciu do ostatniej kropki nowej powieści z Grossem, zacząłem czekać na piątą część serii. Małeckiego nie pytam, kiedy ona będzie i czy w ogóle. I tak mi, chytrus, nie odpowie<br />.<br /><br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-60478379628142629912023-11-14T09:33:00.000-08:002023-11-14T09:33:18.446-08:00Agnieszka Graca, Czarny Poniedziałek<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAzn7fIyfo0I6a2hB9IoRZj21bRJ3ozK-AZnbueLrW8AkCH0P5vAUmbZMZuhp_FEBBUtpK0g-2bKaXuUH5nFUA2RIv5r8GoDT_ap7OzLTmotgCoUUudiN6PRABkbgvwjlmr5xTRHrZgti6dblLgK0x150ETBNvBsevUM8_TDQeWEPW9s1ffHMfEFRDQ2Q/s500/Graca.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAzn7fIyfo0I6a2hB9IoRZj21bRJ3ozK-AZnbueLrW8AkCH0P5vAUmbZMZuhp_FEBBUtpK0g-2bKaXuUH5nFUA2RIv5r8GoDT_ap7OzLTmotgCoUUudiN6PRABkbgvwjlmr5xTRHrZgti6dblLgK0x150ETBNvBsevUM8_TDQeWEPW9s1ffHMfEFRDQ2Q/s320/Graca.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><p> </p><h2 style="text-align: left;">Debiutancki sztos</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Agnieszka Graca, <i>Czarny Poniedziałek</i>, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2023, s. 384.</h2><p><br /> Właściwie pisząc o kryminale Agnieszki Gracy, trudno żebym nie zaczął od kwestii debiutu. Tak, oczywiście, pisałem już na ten temat, ale z chęcią i pełnym przekonaniem powtórzę jeszcze raz: <i>Czarny Poniedziałek</i> jest debiutem, który wprost wywalił mnie z obuwia. Prawdziwy debiutancki sztos! I tak, przyznam, że nastawiałem się na to, że Graca przyjdzie wreszcie do czytelników z nie lada jakim tekstem – ciekawym i dopracowanym, bo śledziłem jej wcześniejsze pisanie (autorka ma na koncie całkiem sporo opowiadań). Tyle tylko że przyszło mi (nam, czytelnikom) na pierwszą powieść Gracy czekać długie lata. Myślę jednak, że wyszło to tej książce na dobre. Podobnie zresztą jak w przypadku innej autorki, Anny Rozenberg, który całkiem niedawno z przytupem weszła na scenę kryminalnego pisania, chociaż też sporo się naczekała. I tak na marginesie – wydaje mi się, że wielu autorów kryminałów (szczególnie tych młodych) naprawdę powinno się dziesięć razy zastanowić, czy koniecznie muszą i szybko pisać, i szybko debiutować. Czasami efekty takich szybkich debiutów bywają żałosne.<br /> Prawdę powiedziawszy, kiedy czytałem <i>Czarny Poniedziałek</i>, z każdą stroną coraz szerzej się uśmiechałem. Trudno, żeby powieść Gracy nie przypadła mi do gustu, skoro mamy, jak się okazało, bardzo podobne pomysły i patenty na pisanie prozy kryminalnej. U Gracy intryga budowana jest wokół samobójczej śmierci Ewy Zielińskiej, który wyskoczyła z balkonu swojego mieszkania na ósmym piętrze. W moim pierwszy kryminale, który napisałem samodzielnie, czyli w <i>Zginę bez ciebie</i>, również bardzo istotny jest wątek samobójstw kobiet. U Gracy głównymi bohaterami jest dwójka prywatnych detektywów, którzy mają biuro na krakowskim Kazimierzu. Jeden z moich bohaterów, Konrad Rowicki, też koniec końców zostaje prywatnym łapsem i ma biuro ledwie kilkaset metrów od siedziby Igi Bagińskiej i jej kumpla. Graca ma dryg do konstruowania ciekawych, pogłębionych psychologicznie postaci kobiecych. Moi czytelnicy często mnie chwalę, że umiem powołać do życia bohaterki, które przykuwają uwagę. A wreszcie rzecz dla mnie najistotniejsza… Lata temu opisałem formułę kryminału+ (dla jasności – było to na długo przed tym, jak rządzący z PiS-u dodawali + do czego tylko się dało). Rzecz ujmując w skrócie, opisywałem nią polskie powieści kryminalne, w których równie istotne jak zagadka kryminalna była warstwa obyczajowa, społeczna, polityczna czy psychologiczna. Sam piszę tego rodzaju kryminały i tak samo czyni Graca. Odnoszę wrażenia, że w <i>Czarnym Poniedziałku</i> czyni to z większą pasją i wnikliwością niż ja. Nie ukrywa swoich poglądów i opinii, piętnuje rozmaite bolączki i problemy codzienności, skupiając uwagę przede wszystkim na rozmaitych działaniach opresyjnych wobec kobiet. Nie przez przypadek akcja powieści startuje w 2016 roku tuż po krakowskim Czarny Proteście. I to właśnie współczesne problemy (rozmaitej natury) kobiet znajdują się w centrum uwagi Gracy. <br /> Warte podkreślenia jest, że Graca problemy kobiet ukazuje w sposób pogłębiony i zniuansowany. Nie ma w tej powieści czarno-białego obrazu, w którym któraś z płci byłaby zdecydowanie dobra lub zdecydowanie zła. Inaczej rzecz ujmując, opowieść Gracy jest bliska życiu. Jest w powieści cała galeria bohaterek pierwszego i drugiego planu. Każda jest jakaś, ma wyrazisty rys charakterologiczny i własne problemy oraz traumy, z którymi musi się mierzyć. Tym bardziej że w wielu przypadkach są one uwikłane w skomplikowane relacje z innymi, mniej lub bardziej bliskimi ludźmi. Bagińska zmaga się z narastającym kryzysem w małżeństwie. Zielińska, jak się okazuje podczas śledztwa, miała kłopoty z budowaniem trwałych związków z innymi oraz ekspresją własnej seksualności. Na pozór szczęśliwe żony i matki też mają swoje słabostki i głęboko skrywane tajemnice. Graca nie podpowiada czytelnikom łatwych rozwiązań i ocen ludzkich relacji, każdy może sobie odczytać historię, z którą przychodzi do niego autorka, jak chce. Dla mnie <i>Czarny Poniedziałek</i> jest między innymi opowieścią o relacjach międzyludzkich jako źródle cierpień (mniejszych lub większych).<br /> Debiutancki kryminał Gracy jest wielowątkowy i wieloznaczny. Nie zawahałbym się nawet przed stwierdzeniem, że wprost skrzy się od subtelnych znaczeń. A przy tym jest świetnie skonstruowany, co jeśli chodzi o współczesne polskie kryminały (i mam tu na myśli nie tylko debiuty…) nie jest wcale regułą. Każdy wątek czy motyw jest w tej powieści po coś, nie ma w jej fabule „wolnych przebiegów”, stron nabijanych tylko dla objętości książki. Graca zadbała, żeby warstwy fabuły były spójne, do tego nie dość by ze sobą współgrały, ale i wzajemnie się wzmacniały. Podam jeden przykład. Akcja powieści rozgrywa się jesienią w Krakowie. Pogoda jest paskudna, często pada deszcz, miasto zasnute jest albo mgłami, albo smogiem. To właściwie oczywisty patent z kryminałów (także filmowych) noir, ale doskonale komponuje się z mroczną, a momentami melancholijną tonacją fabuły.<br /> Nie byłbym sobą, gdybym się jednak do czegoś w <i>Czarnym Poniedziałku</i> nie przyczepił. Jak na mój gust w tej otwierającej serię powieści Graca trochę za mało miejsca poświęca współpracownikowi Bagińskiej. Jak na ekspozycję cyklu – powinno być go ciut więcej. Bez wątpienia jednak Graca przedstawi go bliżej w kolejnej powieści z tej serii, na którą już czekam, niecierpliwie obgryzając paznokcie. Mam cichą nadzieję, że długo czekał nie będę…<br /><br /><br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-4997008039006317232023-05-08T01:01:00.000-07:002023-05-08T01:01:21.688-07:00Robert Ostaszewski, Bartosz Wojsa, Swąd<p> A teraz trochę prywaty na tym blogu, generalnie poświęconym książkom innych autorów - </p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhjxTNRn0l1VFEHkfBA9BN0re8spJgmoWzwL5QkEQ4mREJgObzR7mD352aKjV2GlEK_wnsLq_h65kwpvQLRKX26MtJKYCssOBHQRECWPAY-KJ8OhqgvJzDQ_rrsReDnkkdrBUcSRSclxjRJUAziLMc_j1MDxBmzIe5FtUs5kwtmupwttVWS-THIYV7/s270/swad-audio.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="270" data-original-width="270" height="270" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhjxTNRn0l1VFEHkfBA9BN0re8spJgmoWzwL5QkEQ4mREJgObzR7mD352aKjV2GlEK_wnsLq_h65kwpvQLRKX26MtJKYCssOBHQRECWPAY-KJ8OhqgvJzDQ_rrsReDnkkdrBUcSRSclxjRJUAziLMc_j1MDxBmzIe5FtUs5kwtmupwttVWS-THIYV7/s1600/swad-audio.png" width="270" /></a></div><p><i> </i></p><p><i>Swąd</i></p><p>Robert Ostaszewski, Bartosz Wojsa</p><p> </p><p>Jedna rodzina, jeden straszny pożar, wiele tajemnic…</p><p>W
Jastrzębiu-Zdroju, niewielkim górniczym mieście na Śląsku, dochodzi do
tragedii. W pożarze domu ginie matka i czworo dzieci, przeżywają jedynie
ojciec i najstarsza córka. Z pozoru oczywista sprawa trafia w ręce
młodego prokuratora Artura Rogalskiego, który wraz z doświadczoną i
niepokorną policjantką po przejściach rozpoczyna pogoń za prawdą. Kiedy
okazuje się, że do wybuchu ognia doszło w zagadkowych okolicznościach,
służbom po piętach zaczynają deptać dziennikarze, gotowi ujawnić
makabryczne kulisy śledztwa.</p><p>Historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, które wstrząsnęły całą Polską.</p><p>Powieść jest dostępna w wersji papierowej, a także jako e-book i audiobook.<br /></p><p> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-19697392704900431652023-05-04T04:16:00.005-07:002023-05-04T04:22:59.224-07:00Katarzyna Gacek, Pies ogrodnika; Gra pozorów<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqdBtTR3tGSxPykndxaCJK-ZSzOOrs4Qi7-XUARHN3Jcgl8xQ03Gt_olsXnN0MT-3hNVSnOW8joMFIPEQRXIjW0fENsuqVKyw87Dr8psIg71iX6_MRXqXu2Se7KZsg0XKf_m9PxK1Rh996iNZF1ccRGBWrlSHOqwFpHaSroROGLX4F1nSikjLz1fCA/s500/Gacek1.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqdBtTR3tGSxPykndxaCJK-ZSzOOrs4Qi7-XUARHN3Jcgl8xQ03Gt_olsXnN0MT-3hNVSnOW8joMFIPEQRXIjW0fENsuqVKyw87Dr8psIg71iX6_MRXqXu2Se7KZsg0XKf_m9PxK1Rh996iNZF1ccRGBWrlSHOqwFpHaSroROGLX4F1nSikjLz1fCA/s320/Gacek1.jpg" width="225" /></a><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFWeNAqc71lrh9iOKxnMM6G3N69OpdFHiixE5Y3E-8B_Y6xZeB7Xfgb6wQYKyoh0UsQF7EsSV7_XQg935zGe6MkWx83v-gp97-aVYSGIm1KkMtJ3lu8shmkRBcHwbozAf8QgluxEPWsgaJAztFDpzYZ_xq2ZBLPC8fZCtiJu0PpnwVUC-FXO2ckKX7/s500/Gacek2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFWeNAqc71lrh9iOKxnMM6G3N69OpdFHiixE5Y3E-8B_Y6xZeB7Xfgb6wQYKyoh0UsQF7EsSV7_XQg935zGe6MkWx83v-gp97-aVYSGIm1KkMtJ3lu8shmkRBcHwbozAf8QgluxEPWsgaJAztFDpzYZ_xq2ZBLPC8fZCtiJu0PpnwVUC-FXO2ckKX7/s320/Gacek2.jpg" width="225" /></a></div><br /></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"> Kobiety rządzą!</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Katarzyna Gacek, <i>Pies ogrodnika</i>, Wydawnictwo Znak, Kraków 2022, s. 446; <i>Gra pozorów</i>, Wydawnictwo Znak, Kraków 2023, s. 412.</h2><p><br /> Ani się spostrzegłem a pojawiła się druga powieść Katarzyny Gacek z serii kryminalnej <i>Agencja Detektywistyczna Czajka</i>, więc co było robić, od razu rzuciłem się do lektury. Trudno, żeby było inaczej, skoro kryminały Gacek czytam właściwie od początku przygody autorki z tym gatunkiem, bardzo cenię jej poprzedni cykl z Magdą Borowską (<i>W jak morderstwo</i>, <i>Zemsta ze skutkiem śmiertelnym</i>, <i>Śmierć na Zanzibarze</i>) a pierwsza część nowej serii (<i>Pies ogrodnika</i>) była bardziej niż obiecująca. Nie zamierzam w tym tekście sztucznie budować napięcia, więc zdradzę moją opinię od razu – <i>Grą pozorów</i> Gacek udowodniła, że obecnie jest najlepszą autorką kryminałów obyczajowych w kraju. A jak dla mnie – spokojnie mieści się w dziesiątce najlepszych autorów kryminałów w ogóle.<br /> Dobrze, uspokoiłem własne emocje, więc mogę na chłodno przeanalizować, na czym zasadza się wartość prozy kryminalnej Gacek. Przyznam szczerze, że początkowo koncept, na którym Gacek zbudował nową serię powieściową, wydawał mi się ryzykowny. Bo jak zaczyna się <i>Pies ogrodnika</i>? Gaja Stawska odkrywa zdradę męża i całe jej życie, z mozołem odbudowane po traumie z przeszłości, rozpada się z hukiem. Chcąc, nie chcąc, bohaterka musi pozbierać się i znaleźć nowe cele. Skądś to znamy? Ależ oczywiście – od czasu sukcesu książek Katarzyny Grocholi schemat kobiety w średnim wieku, której wali się życie, grany był już w prozie tysiące razy. Gacek w dwóch powieściach serii jednak udało się ten zgrany schemat fabularny „przepracować” i odświeżyć, przede wszystkim dlatego że mocno trzyma się rzeczywistości (wrócę jeszcze do tego wątku) i nie tworzy kolejnej bajeczki ku pokrzepieniu strapionych kobiet (z obowiązkowym happy endem i pocałunkiem w deszczu). A jak zaczyna się historia detektywistycznej roboty Gai? Mieszkająca w Milanówku kobieta dosyć przypadkowo zostaje uwikłana w sprawę kryminalną, wpada na pomysł założenia agencji, chociaż nie ma pojęcia o tej robocie. A do tego dobiera sobie jako współpracowniczki dwie nieoczywiste osoby, czyli Klarę i Matyldę. Ta pierwsza jest byłą modelką o urodzie zniewalającej (prawie) wszystkich mężczyzn, młodą kobietą dosyć swobodnie podchodzącą do życia, obowiązków oraz… prawdy. Ta druga zaś pracownicą magistratu, szarą myszką, która spełnia się w opiece nad rodziną, gotowaniu i pomaganiu wszystkim, którzy jej zdaniem pomocy potrzebują. Koniec końców, tworzy się zespół śledczy, który jest nieoczywisty i działa w sposób niestandardowy i nie bez zgrzytów. Ale mimo wszystko skuteczny.<br /> Bez wątpienia kreacje trzech głównych bohaterek serii Gacek są mocną stroną obu powieści. Są wyraziste i oryginalne, ale przy tym psychologicznie prawdziwe i mocno osadzone w rzeczywistości, naszym „tu i teraz”. Inaczej rzecz ujmując, zmagają się z kłopotami i problemami, które dotykają wielu innych kobiet wokoło nas. Pewnie dlatego Gacek tak łatwo i z finezją rozwinęła wyjściowy schemat całego cyklu. Zresztą podobnie jest w przypadku bohaterów drugiego planu – dla przykładu miejscowego policjanta, antagonisty Gai, czy burmistrza Milanówka, szefa Matyldy. Każdy z nich jest jakiś i jest w fabule po coś.<br /> Gacek udała się rzecz tyle oczywista, co trudna do zrealizowania – wyciągnęła z podgatunków kryminału takich jak <i>cosy crime</i>, kryminał obyczajowy, komedia kryminalna i kryminał miejski wszystko co najlepsze i połączyła w spójną zarazem narracyjnie, jak i fabularnie całość. Jest więc w obu kryminałach Gacek dobrze oddana atmosfera małego miasta z całą jego specyfiką kulturowo-społeczną, jest rozbudowana warstwa obyczajowo-społeczne, ściśle spleciona z intrygą kryminalną. Jest w końcu spora dawka wysmakowanego i dobrze dawkowanego humoru. Gacek nie heheszkuje, jak niektórzy autorzy komedii kryminalnych, w co drugim akapicie, ale umie rozbawić czytelnika. I do tego bardzo umiejętnie stosuje humor sytuacyjny, który w naszych kryminałach nie pojawia się zbyt często.<br /> Jeśli chodzi o konstrukcję fabuł i intryg kryminalnych w powieściach Gacek, też trudno się do czegokolwiek przyczepić. Co akurat nie jest dziwne, ponieważ Gacek przeszła twardą i wymagającą szkołę pisania scenariuszy filmów i seriali. Mówiąc potocznie: w tych fabułach wszystko styka. Gacek tworzy intrygi trzymającej w napięciu a przy tym takie, które nie są wydumane. I potwierdza kolejnymi powieściami, że naprawdę można stworzyć świetny kryminał bez epatowania krwawymi zbrodniami i wciskania do niego kolejnego, odbitego z jednej, nudnej sztancy psychopatycznego mordercy. A wszystko to w dużej mierze dlatego, że – będę powtarzał do znudzenia – Gacek trzyma się rzeczywistości. A jak dla mnie – jest to najlepsze źródło inspiracji dla prozy kryminalnej.<br /> Jestem przekonany, że o prawdziwej wartości i potencjale serii kryminalnej decyduje druga jej część. Moim zdaniem <i>Gra pozorów</i> jest lepsza od<i> Psa ogrodnika</i> – bardziej zwarta fabularnie i z ciekawszą intrygą. Chociaż nie wykluczam, że drugą część bardziej mi „podeszła”, bo ważne miejsce zajmują w niej pewna pisarka i w ogóle nasz rynek książki. Ot, tak słabostka. A jeśli druga część cykle jest lepsza, jeśli widać wyraźny progres… Aż boję się pomyśleć, co Gacek wykombinuje w części trzeciej. Czekam w napięciu, obgryzając paznokcie do krwi.<br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-30305142875501221082023-01-31T00:25:00.002-08:002023-01-31T04:51:44.806-08:00Cyryl Sone, Krzycz, jeśli żyjesz<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKQbvddIV0U8nZpjC-ycsQb-NHrO0cg_uN_mqqwfYX7dQLHl_PJSvh7bar4GpKK7GUR93_En-wIhCmtasxeVpzBpS26mwmCnKyD5DEcFFJ6QjJiHoPMQgOmWQbUShBhr0EIbmEDYdqLG6eddVnyQau1TnXwdqIhouxJDos51HwBAQB-HPjP1sN-gge/s500/Sone.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKQbvddIV0U8nZpjC-ycsQb-NHrO0cg_uN_mqqwfYX7dQLHl_PJSvh7bar4GpKK7GUR93_En-wIhCmtasxeVpzBpS26mwmCnKyD5DEcFFJ6QjJiHoPMQgOmWQbUShBhr0EIbmEDYdqLG6eddVnyQau1TnXwdqIhouxJDos51HwBAQB-HPjP1sN-gge/s320/Sone.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"> Melanże w cieniu śmierci</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Cyryl Sone, <i>Krzycz, jeśli żyjesz</i>, Wydawnictwo Znak, Kraków 2022, s. 535.</h2><p><br /> Cyryl Sone to żaden Cyryl Sone a jedynie pseudonim, pod którym, jak się okazuje, ukrywa się czynny zawodowo prokurator, debiutujący literacko książką <i>Krzycz, jeśli żyjesz</i>. Od razu pomyślałem, że to ciekawe a i zarazem obiecujące dla powieści. O ile pośród rodzimych autorów kryminałów czy thrillerów jest całkiem sporo rozmaitej maści prawników, o tyle o prokuratorze piszącym prozę spod znaku zbrodni dotąd nie słyszałem (fakt, mogło coś umknąć mojej uwadze, bo wciąż pojawia rokrocznie ponad 400 tego rodzaju powieści w Polsce i trudno ogarnąć cały ten wielki stos). Poza tym postaci prokuratorów, jak mi się wydaje, są w naszych kryminałach traktowane po macoszemu (wiem, w moich powieściach kryminalnych wygląda to podobnie), a pisarze zdecydowanie wolą skupiać uwagę na postaciach policjantów, prywatnych detektywów czy też dziennikarzy. Kto więc, jeśli nie prokurator, nadaje się najlepiej, aby te lekkie zaniedbanie nadrobić?<br /> I fakt, w tej kwestii powieść <i>Krzycz, jeśli żyjesz</i> absolutnie mnie nie zawiodła. Współczesne realia pracy w Prokuraturze Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz oddane zostały przez Sone’a rzetelnie a przy tym ciekawie. Stosy zalegających spraw, praca pod ciśnieniem statystyk, które trzeba nakręcać, spanikowani przełożeni, różne gry i gierki personalne, rozmaitość problemów związanych ze współpracą z policją, jak i innymi służbami oraz specjalistami zaangażowanymi w dochodzenia. Po tym świecie oprowadzał mnie prokurator Konrad Kroon (inicjały KK, nawet zabawne…). Główny bohater powieści i całej planowanej serii jest intrygujący i obiecujący. Mężczyzna w średnim wieku, naznaczony traumą z przeszłości (na razie za wiele się o niej nie dowiedziałem, ale to w końcu pierwsza część serii). Przez kolegów uważany jest za wybitnego w fachu prokuratorskim, chociaż jego obecne motto mogłoby brzmieć: „tak mi się nie chce, tak bardzo nie chce”. Niegdyś sparzył się na trudnej sprawie i teraz nie zamierza robić kariery, nie zależy mu na awansie. Chce robić – rzetelnie – tyle, ile musi. I szlus. Kroon obdarzony jest niesamowitą intuicją śledczą, chociaż historia z <i>Krzycz, jeśli żyjesz</i> raczej tego nie potwierdza (może później prokurator się rozkręci). Na niwie prywatnej intrygujący jest związek Konrada z Zuzą, wziętą fotograficzką. Partnerka traktuje ich związek jako otwarty, co Konrad nie do końca akceptuje. Trwa w tej parze emocjonalno-psychologiczne przeciąganie liny, co przydaje postaciom dynamiczności. Najprościej rzecz ujmując, zwyczajnie byłem ciekawy ich kolejnych perypetii, wzlotów i upadków. <br /> Na zdecydowany plus zapisałbym temu debiutowi sposób ukazania miejsca akcji, czyli Gdańska. Sone doskonale zna to miasto, nie ma problemu z oddaniem w prozie jego klimatu, rytmu życia w nim. Autor uczynił z miasta niemal bohatera powieści – a to naprawdę sztuka.<br /> Wstępnie reasumując, czyli <i>Krzycz, jeśli żyjesz</i> jest dobrym debiutem powieściowym? Otóż jednak niekoniecznie. Bo jeśli chodzi o fabułę i intrygę kryminalną, zaczynają się schody (strome i poszczerbione). Punktem wyjścia intrygi jest ujawnienie w jednej z gdańskich rzeczek zwłok młodej kobiety, Weroniki. Wszystko wskazuje na to, że było to samobójstwo kobiety, która miała problem z depresją i narkotykami. I chociaż Kroon bada sprawę na prawo i lewo – wciąż wychodzi mu to samo: brak udziału osób trzecich. Tyle tylko że praktykujący w prokuraturze student prawa, Gustaw, odkrywa, że Weronika miała na ramieniu taki sam tatuaż jak on z napisem: Krzycz, jeśli żyjesz. Właśnie…<br /> W retrospekcjach pojawia się historia szalonego a i niebezpiecznego lata, jakie przeżył Gustaw. Ten przykładny student prawa, nieco spięty i bez właściwości spiknął się z paczką dwudziestolatków, bardzo różnych od niego statusem majątkowym, temperamentem czy pomysłem na życie. Sone w retrospekcjach dał długie ciągi opisów melanżów „na stoczni”, czyli w letnim imprezowym centrum Gdańska przy ulicy Elektryków. Alkohol, taniec, narkotyki, tani podryw (a wszystkiego naprawdę dużo). Jak dla mnie było tych imprezowych klimatów w powieści zwyczajnie za wiele. Bardzo nużyły mnie podczas lektury. Chociaż może zwyczajnie nie poczułem magii tego miejsca (byłem na Elektryków, ale miejsce nie zrobiło na mnie przesadnego wrażenia). W końcu, co tu kryć – to raczej rozrywki już dawno spoza mojej kategorii wiekowej.<br /> Oczywiście, wątek imprezowy ma w fabule znaczenie, bo służy wprowadzeniu postaci Julii, kluczowej dla całej intrygi. Ta bohaterka jest jak dla mnie najbardziej problematyczna w całej powieści. Młoda kobieta posiada niemal magiczną moc oddziaływania na innych, w tym na Gustawa, który zakochuje się w niej bez pamięci (nie on jeden). Jest opętana potrzebą wszelakich transgresji i bez trudu namawia znajomych na coraz bardziej dzikie i niebezpieczne akcje. Problem w tym, że autor nie za bardzo uzasadnia, skąd owa moc się bierze. Julia jest bardzo ładna, rzadko się odzywa, ma gdzieś wszelkie normy społeczne i lubi ryzyko. Czy to wystarcza? Moim zdaniem nie i absolutnie nie kupuję tej bohaterki.<br /> Moim zdaniem wątpliwa konstrukcja postaci Julii ma wpływ na całą intrygę. Jak najbardziej negatywny. Gustaw jest przekonany, że Julia przyczyniła się do śmierci Weroniki, opowiada o tym każdemu, kto tylko chce słuchać. Tyle tylko że w żaden sposób nie potrafi tego udowodnić. I powoli pozwala zagarnąć się obsesji związanej z tą kobietą. Co więcej – Julia nie tylko ma moc (trudno rzec skąd i naprawdę jakiego rodzaju), ale do tego jest enigmą. Kiedy Julia znika z radarów imprezowego towarzystwa, okazuje się, że nikt nie ma pojęcia, jakie ma nazwisko, gdzie mieszka, co robi. Nie ma też z nią kontaktu, bo porozumiewała się z wszystkimi poprzez konto na Instagramie, które skasowała. I przez to akcja powieści przez kilkaset stron koszmarnie się wlecze. Gustaw rozpaczliwie i bezskutecznie szuka Julii, Konrad czeka aż powróci do niego słynna intuicja… A napięcie nieustannie spada. Rozwiązanie całej sprawy okazuje się raczej trochę przypadkowe, trochę w typie <i>deus ex machina</i>. <br /> Cyryl Sone, jak na moje oko, powinien bardziej popracować nad konstrukcją powieściowych fabuł. Albo bardziej słuchać się redaktorów, bo może akurat w przypadku <i>Krzycz, jeśli żyjesz </i>za bardzo się nie słuchał. Nie mam pojęcia, czy tak było. Jednak pewnie dam autorowi jeszcze szansę i sięgnę po drugą część serii. Dlaczego? A choćby przez to że zaintrygował mnie sam Konrad Kroon a poza tym jak na debiut jest to powieść całkiem sprawnie napisana pod względem językowo-stylistycznym. Na razie musi mi to wystarczyć… <br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-74440823456947825102023-01-14T03:11:00.000-08:002023-01-14T03:11:03.491-08:00Maciej Siembieda, Kołysanka<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEheX900Cf-Iz0Hh-8x5bXrJ4K10AjkZlQogdV5JSFEoGZniijP4oMVkTwLxJ5il8iSHNRhsmu1onmjJYVHrZz8lRvJsGIZHm11lhLA8SuYJEYTRki6yPY2Yh7euYBwNmopX6fz9Dp_mcwTUz2G_R5J7ZykMNysotRTWT9XrcJb710XT6U3Z27fTiz0V/s500/Siembieda_kolysanka.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEheX900Cf-Iz0Hh-8x5bXrJ4K10AjkZlQogdV5JSFEoGZniijP4oMVkTwLxJ5il8iSHNRhsmu1onmjJYVHrZz8lRvJsGIZHm11lhLA8SuYJEYTRki6yPY2Yh7euYBwNmopX6fz9Dp_mcwTUz2G_R5J7ZykMNysotRTWT9XrcJb710XT6U3Z27fTiz0V/s320/Siembieda_kolysanka.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"> Kopciuszek i Bestia</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Maciej Siembieda, <i>Kołysanka</i>, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2022, s. 342.</h2><p><br /> Do lektury <i>Kołysanki </i>Macieja Siembiedy przystępowałem z niejakim lękiem. Dobrze, może nieco przesadzam i dramatyzuję… Kilka miesięcy wcześniej pisarz wydał świetną powieść <i>Katharsis </i>– a przecież często bywa tak, że po takim „sztosie” przychodzi obniżka formy. W sumie – normalna sprawa. Jednak wziąłem sobie do serca znaną maksymę: „Nie lękajcie się!” i przeczytałem <i>Kołysankę</i>. Czy żałuję? Absolutnie nie, chociaż wciąż jestem zdania, że <i>Katharsis </i>pozostaje najlepszą powieścią w dorobku Siembiedy.<br /> <i>Kołysanka </i>jest piątą powieścią sensacyjną z serii o perypetiach prokuratora z IPN-u Jakuba Kani. Od razu zaznaczę, że tak do końca nie jest to bohater mojej bajki (lekturowej). Może to kwestia takiego a nie innego rysu charakterologicznego Kani, może zwyczajnie jest jak dla mnie za spokojny i za grzeczny. Tak czasami mam z bohaterami prozy kryminalnej/sensacyjnej – i tyle. Co nie zmienia faktu, że dostrzegam i doceniam oryginalność tej postaci. Kania nie jest śledczym z klapkami na oczach, który ślepo wykonuje polecenia przełożonych, mimo iż pracuje w instytucji, działania której bywają – szczególnie w ostatnich latach – by tak rzec: momentami mocno kontrowersyjne. Sam siebie określa mianem „archiwisty” – i coś w tym jest. Kania należy do wytrawnych badaczy dokumentów i rozmaitych źródeł. Z uporem, cierpliwością i swoistym polotem wygrzebuje prawdę spod stert pokrytych kurzem papierów. Jest w tym zwyczajnie dobry. <br /> Tym razem Kania ma zbadać sprawę znanego rosyjskiego kompozytora muzyki klasycznej Arama Chaczaturiana (tak, tak, tego właśnie!), który tuż po wojnie przebywał na Śląsku Opolskim u boku NKWD. Czy brał udział w zbrodniach na Polakach i Ślązakach? Zdaniem przełożonych z IPN-u, gdyby Kania znalazł na to dowody, mogłyby one posłużyć jako „haki” potrzebne w trudnych kontaktach z Rosją. Prowadząc śledztwo, Kania trafia na ślad tajemniczego zapisu nutowego autorstwa (ponoć) bardzo znanego kompozytora. A to może okazać się większą rewelacją niż tajemnice przeszłości Chaczaturiana.<br /> Sprawa Chaczaturiana jest głównym wątkiem osnowy intrygi w <i>Kołysance</i>, na którym autor nanizał kolejne motywy i historie, mieszając (jak zwykle) fikcję z faktami. Bo czegóż w tej powieści nie ma? Jest niezwykle ambitna radna, który prowadzi bardzo ryzykowne interesy, jest aferzysta, szykujący przekręt na grube milion, i jest fascynująca historia zrujnowanego pałacu w Kopicach a nawet bogaty arabski szejk na dokładkę. W gmatwaninie spraw i wątków próbuje odnaleźć się Kania, nie bez wyraźnego trudu, tym bardziej że jego przeciwnicy rzucają mu kłody pod nogi. Zbyt wiele grzybów w (fabularnym) barszczu? Wcale nie, bo Siembiedzie udało się wszystkie wątki sensownie i ściśle posplatać. Chociaż co do jednego z nich miałem przez większość powieści spore wątpliwości. Chodzi o relację radnej Iwony Kern z jej mężem, która wydawała mi się nazbyt satyrycznie przerysowana. Jednak zaskakujące i w pewnym stopniu humorystyczne (chociaż humor to mocno czarniawy) zakończenie sprawiło, że owo satyryczne przegięcie nabrało przewrotnego sensu i znaczenia.<br /> Współczesna intryga w <i>Kołysance </i>ze związanymi z nią jakże realnymi problemami (choćby rodowitych Ślązaków opolskich, którzy niegdyś byli poniewierani przez Niemców, władze PRL-u czy repatriantów ze Wschodu, a i dzisiaj bywają uważani przez niektórych za – zacytuję „klasyka” – „ukrytą opcję niemiecką”) jest ciekawa, ale mnie w powieści absolutnie urzekła historia, którą autor umieścił w retrospekcjach. Pojawia się w niej autentyczna postać Karola Goduli (1781 – 1848), dzisiaj już praktycznie zapomniana. W XIX wieku był jednym z najmajętniejszych górnośląskich przedsiębiorców, właścicielem licznych kopalń, hut i majątków ziemskich. Był też postacią skomplikowaną i tragiczną, którego życie naznaczyła głęboka trauma. W młodości w wyniku brutalnego napadu Godula został poważnie okaleczony i oszpecony. Dzięki uporowi i inteligencji stanął na nogi, zaczął osiągać sukcesy. Na skutek traumy stał się jednak człowiek bardzo twardym, oschłym, stroniącym od ludzi. Nie przez przypadek nazywano go „diabłem z Rudy”. Jednak mimo wszystko zachował w sobie pokłady, rzadko odkrywanej, delikatności i czułości, czego dał dowód, przygarniając na wychowanie kilkuletnią dziewczynkę, Joasię Gryzik. Jest w historii relacji mrocznego, wzbudzającego lęk w ludziach Goduli i dziewczynki, która stała się dziedziczką fortuny przedsiębiorcy, coś z klasycznej opowieści o Kopciuszki, ale również innej – o Pięknej i Bestii. Moim zdaniem retrospekcje z Godulą i jego (bardzo nielicznymi) bliskim są najlepszymi fragmentami <i>Kołysanki</i>. Zwyczajnie widać, że Siembieda zafascynował się postacią Goduli i tę fascynację przełożył na fragmenty wybornej prozy.<br /> Wedle trywialnego powiedzenia – życie pisze najlepsze historie. Fakt, ale trzeba je jeszcze umieć opowiedzieć, przekładając na język prozy. Siembieda bez wątpienia potrafi to robić. Jak mało kto, co potwierdził w <i>Kołysance</i>. <br /><br /> <br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-63089867420764823442022-11-17T09:59:00.006-08:002022-11-17T10:04:51.821-08:00Jakub Kuza, Tajemnicza Polska<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhUf2_T3PdbQ5mt3KujDssRKx8uIJE6JokaNVyKjc92Gb1ptyJpiWEAXlhqTduMf6YMqmH1gsw-mVGFK7fxQu58xu_eY-hjHQPRoR2VuLGlpflQbFERvNUBnayX-L3V8WJb-9pnGSg5rk8NqV1GA-kGJo6C38-fYACcHatYkvhHvHP4dmBm8aXWwXNI/s500/Kuza.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhUf2_T3PdbQ5mt3KujDssRKx8uIJE6JokaNVyKjc92Gb1ptyJpiWEAXlhqTduMf6YMqmH1gsw-mVGFK7fxQu58xu_eY-hjHQPRoR2VuLGlpflQbFERvNUBnayX-L3V8WJb-9pnGSg5rk8NqV1GA-kGJo6C38-fYACcHatYkvhHvHP4dmBm8aXWwXNI/s320/Kuza.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"> Czuły tropiciel</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Jakub Kuza, <i>Tajemnicza Polska</i>, Wydawnictwo Znak, Kraków 2022, s. 327.</h2><p style="text-align: left;"><br /> Ależ przepyszną a zarazem po trosze przedziwną książkę napisał Jakub Kuza! W <i>Tajemniczej Polsce</i> Kuza zawarł trzynaście opowieści o miejscach w naszym kraju, wiążących się z niewyjaśnionymi tajemnicami, mitami czy wręcz teoriami spiskowymi. Niektóre historie dobrze znałem, jak chociażby te dotyczące czakramu wawelskiego czy „złotego skarbu” ze Środy Śląskiej, inne były dla mnie zupełnym <i>novum</i>, jak na przykład te, które wiążą się z ariańską piramidą w Krynicy czy nazistowskim mauzoleum w Wałbrzychu. W każdym przypadku jednak Kuzie udało się mnie zainteresować, przykuć moją uwagę poprzez przedstawienie mniej znanych faktów czy odmienną, wyraźnie autorską, perspektywę oglądu oczywistych, zdawać by się mogło, ustaleń. <br /> Właśnie – autorska perspektywa… Z niej pewnie bierze się, odczuwana przeze mnie w trakcie lektury, przedziwność tej książki. W gruncie rzeczy wymyka się ona wszelkim gatunkowym regułkom. Ani to reportaż, ani proza podróżna, ani esej… Właściwie jest w <i>Tajemniczej Polsce</i> po trochu z każdego z tych gatunków. Na własny użytek nazwałem ten tekst gawędą tropiciela (OK, jasne, nie ma takiego gatunku, jeśli purystyczni teoretycy literatury chcą się do mnie przyczepić, proszę bardzo). A to dlatego że w tekście jest mocno wyeksponowany sam autor-tropiciel tajemnic-opowiadacz, który przedstawia swoje wrażenia i przemyślenia dotyczące odwiedzanych oraz opisywanych miejsc. Nie stroni przy tym od dygresji, czasami dosyć luźno związanych z głównym wątkiem przedstawianej historii, a nawet komentarzy społeczno-politycznych. Ciekawe? A pewnie, bo Kuza ewidentnie ma dar potoczystego opowiadania i nie przynudza, rozwijając różne wątki narracji. <br /> To, co bez wątpienia wyróżnia książkę Kuzy, określiłbym mianem solidności napędzanej pasją. Kuza opracował interesujące go tematy w starym, dobrym stylu rasowego reportażysty. Poświęcił naprawdę dużo czasu, energii a i pewnie pieniędzy, aby odwiedzić opisywane miejsca, dokładnie je poznać, poszukać pasjonatów a zarazem znawców tajemniczych, lokalnych historii i porozmawiać z nimi, dokonać bardzo solidnej kwerendy (do książki została dołączona obszerna bibliografia, dzięki której czytelnik sam może głębiej wejść w opisywane przez Kuzę historie, jeśli tylko ma na to ochotę). Zwracam na to uwagę, bo ostatnio coraz więcej jest „reportażystów”, o autorach licznych podcastów nawet nie wspominając, którzy przedstawiając sensacyjne czy tajemnicze historie, idą na skróty, ograniczają się do szukania informacji jedynie w Internecie albo bez żenady odpisują z wydanych wcześniej książek innych autorów. A w <i>Tajemniczej Polsce</i> po prostu widać dbałość o każdy detal i zwyczajną rzetelność. Pewnie dlatego ta książka tak mnie wciągnęła.<br /> A co do pasji – we wstępie do książki Kuza pisze: „ (…) <i>Pan Samochodzik i zagadki Fromborka</i> – mój pierwszy, a przez to do dziś najważniejszy Pan Samochodzik. Nie będę oryginalny – kultowa seria Zbigniewa Nienackiego w jakiś sposób mnie ukształtowała. Wracam do tych odległych wzruszeń, bo pisząc tę książkę, czułem się czasem jak jej główny bohater”. Z narracji <i>Tajemniczej Polski</i> bije coś w rodzaju młodzieńczej pasji (w dobrym tej frazy znaczeniu) i zachłanności w odkrywaniu tajemnic. Wprawdzie Kuza podchodzi do rozmaitych mitów czy mocno wątpliwych teorii z racjonalnego punktu widzenia, bardzo trzeźwo je analizuje, punktując słabe strony sensacyjnych (czasami) wywodów i ustaleń, jednak momentami daje się „wkręcać” w ich wątpliwy urok. Oczywiście, jedynie do pewnego stopnia. Zdaje mi się, że w Kuzie racjonalista walczył z wielbicielem barwnych, acz niekoniecznie prawdziwych opowieści. I ta wewnętrzna walka tylko dodała tekstowi swoistego uroku. Jak dla mnie, Kuza jest kimś w rodzaju czułego tropiciela tajemnic (nawiązuję tu oczywiście do figury „czułego narratora” Olgi Tokarczuk). I to czułością w odkrywaniu nieznanego całkiem mnie kupił.<br /> Mamy czasy wydawniczej bylejakości, podkreślę więc, że Wydawnictwo Znak naprawdę przyłożyło się, aby <i>Tajemnicza Polska</i> wyglądała tak, jak trzeba. Solidna redakcja tekstu, opatrzonego przypisami i wspomnianą już przeze mnie bibliografią. Mnóstwo fotografii i map, które wyglądają od strony technicznej dobrze, bo wydawca zainwestował w odpowiedniej jakości papier. Brawo – po prostu.<br /> I tylko o jedno po lekturze <i>Tajemniczej Polski </i>mam żal do Kuzy – że nie jest zbyt obszerna… Będzie druga część? Nie wiem jak inni, ale ja czekam. <br /><br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-65959698220877450462022-11-12T07:26:00.004-08:002022-11-12T07:26:48.461-08:00Magda Stachula, Nieobliczalna<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgetM2MUMRk7ghwd47fn42O8YremM9emZyzqXFaFGASbCkIYJte2umRTKovFDg8TWJUUZOMBNxb9UPJ9hbLPZKGNlu6-Ly0XCMjQrdlxltXcDU3VCf0bOLPHzogkawNxfjNmA6brzaf54SwqMQIh96NJOJW4mFzpyHw5f1EageHKbF1Bz61UKpsci0E/s500/Stachula.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgetM2MUMRk7ghwd47fn42O8YremM9emZyzqXFaFGASbCkIYJte2umRTKovFDg8TWJUUZOMBNxb9UPJ9hbLPZKGNlu6-Ly0XCMjQrdlxltXcDU3VCf0bOLPHzogkawNxfjNmA6brzaf54SwqMQIh96NJOJW4mFzpyHw5f1EageHKbF1Bz61UKpsci0E/s320/Stachula.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;">Kobiety w opresji</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Magda Stachula, Nieobliczalna, Wydawnictwo Luna, Warszawa 2022, s. 359.</h2><p><br /> Magda Stachula pisze thrillery różnych pododmian, alby chyba najbardziej znana i ceniona jest jako autorka <i>domestic noir</i>. Dla przypomnienia (w dużym skrócie) – jest to odmiana thrillera psychologicznego, w której głównymi bohaterkami są zazwyczaj kobiety, zmagające się z rozmaitymi formami przemocy oraz opresji ze strony (i znowu zazwyczaj) osób im najbliższych. Przyznam od razu, że <i>domestic noir</i> to nie do końca moja bajka, ale czasami sięgam po tego rodzaju powieści. Tym bardziej jeśli są pisane przez autorki, które cenię za umiejętności i pomysły. A do takich należy Stachula.<br /> W <i>Nieobliczalnej </i>pojawiają się trzy kobiety w opresji. Martyna i Alicja, kobiety w średnim wieku, są przyjaciółkami od dawna. Martyna ma przemocowego męża, który bije ją, gwałci i kontroluje każdy jej krok. Alicja samotnie wychowała syna, a jej miłość do niego bliska jest obsesji. Młodsza od nich o ponad dwie dekady Adelina zmaga się z problemami swojej matki, która po tym jak została brutalnie odtrącona przez jej ojca, pogrążyła się w bardzo głębokiej depresji. I jest jeszcze Daniel, dwudziestodwuletni syn Alicji, dosyć specyficzny młody mężczyzna. Właśnie on staje się czymś w rodzaju katalizatora mniej lub bardziej dramatycznych zdarzeń, jednocześnie nawiązując romanse i ze starszą od siebie o osiemnaście Martyną, i z Adeliną.<br /> Początkowo dosyć trudno było mi „się wkręcić” w historię opowiadaną przez Stachulę w <i>Nieobliczalnej</i>. Jak na mój gust za dużo było w pierwszy partiach powieści <i>domestic </i>a za mało <i>noir</i>. Za dużo zwykłych, obyczajowych opowieści z życia bohaterów, mieszkających w Zamościu, a za mało emocjonującej akcji. Jednak jak wspominałem – nie do końca należę do grupy docelowej tego rodzaju prozy. Dalej z fabułą <i>Nieobliczalnej </i>było już zdecydowanie lepiej, znalazłem w niej więcej emocji, napięcia i dynamiki. A już bardzo przewrotna końcówka zrekompensowała mi niemrawy (moi zdaniem) początek. Naprawdę duże brawa dla autorki za zakończenie!<br /> Stachula postawiła w nowej powieści na nietypowy, ale trafnie w tym przypadku dobrany zabieg formalny, prowadząc narrację z punktu widzeniu czwórki bohaterów – Adeliny, Alicji, Daniela i Martyny. Dzięki temu autorka mogła i pełniej ukazać psychikę poszczególnych bohaterów, i przedstawiać czytelnikowi wydarzenia z odmiennych, czasami wykluczających się perspektyw. Zmieniające się punkty widzenia nie tylko zdynamizowały akcję powieści, ale też zapewniły historii niezbędną głębię psychologiczną.<br /> Jak to często bywa w powieściach z nurtu <i>domestic noir</i>, Stachula sporo miejsca poświęciła kwestii przemocy w rodzinie. Piszę o tym, bo moim zdaniem nigdy dość poruszania tego tematu. Jednak, trochę przekornie, zaproponowałbym nieco inne odczytanie <i>Nieobliczalnej</i>, bo dla mniej jest to przede wszystkim powieść o kłamstwach i przemilczeniach, które niszczą relacje bliskich sobie ludzi. W tej powieści kłamią niemal wszyscy – i jak łatwo się domyślić, kończy się to fatalnie.<br /> I jeszcze jeden wątek powieści, który wart jest uwagi, czyli związek dużo starszej kobiety z młodszym mężczyzną. Takie asymetryczne wiekowo związki wciąż u nas postrzegane jako rodzaj obyczajowego występku (wiem, może trochę przesadzam…). Sam to odczułem, kiedy w kryminale <i>Śmierć last minute</i> opisałem romans czterdziestoletniego Konrada Rowickiego z dwa razy młodszą kobietą. Część moich czytelników była tym wątkiem zniesmaczona. Moim zdaniem to bzdura, bo w związkach kluczowy są nie metryki, ale to, czy dwoje ludzi jest w stanie zbudować trwałą relację opartą na miłości i szacunku… Mniejsza. Tak czy siak, Stachula wykazała się pisarską odwagą, wprowadzając do powieści tak kontrowersyjny wątek.<br /> Rzecz ujmując w największych skrócie, <i>Nieobliczalna </i>Magdy Stachuli jest solidnym i intrygującym thrillerem. Więc chyba nie dziwi, że go polecam.<br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-77581511891579631562022-11-04T09:43:00.000-07:002022-11-04T09:43:01.086-07:00Anna Rozenberg, Zawsze będziesz winna<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjDB5x8mGOu-F9-8pwaNqmvhM5dyAyC9LMqERWcQ9jy_mGGHIyNUxHUFtg8MYzKIrnlJAXk6RuPcEtC0Fq0ofOlDvNXndFiWtByieVfgYjPwFgGHqtSURftydMl1EC-OuGCZIVcxZHMXC7bYN1O0-NJvo-sG2XX5C9KaX2WPP8Tgvv7qNQBKGR0mi2Y/s500/1014797-352x500.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjDB5x8mGOu-F9-8pwaNqmvhM5dyAyC9LMqERWcQ9jy_mGGHIyNUxHUFtg8MYzKIrnlJAXk6RuPcEtC0Fq0ofOlDvNXndFiWtByieVfgYjPwFgGHqtSURftydMl1EC-OuGCZIVcxZHMXC7bYN1O0-NJvo-sG2XX5C9KaX2WPP8Tgvv7qNQBKGR0mi2Y/s320/1014797-352x500.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"> Wszystkie emocje ofiary</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Anna Rozenberg, <i>Zawsze będziesz winna</i>, Harde Wydawnictwo, Warszawa 2022, s. 300.</h2><p><br /> Po świetnie przyjętej, nagradzanej trylogii kryminalnej z inspektorem Davidem Redfernem Anna Rozenberg postanowiła spróbować sił w innym gatunku i napisała thriller psychologiczny. A żeby jeszcze podnieść sobie poprzeczkę, tematem <i>Zawsze będziesz winna</i> uczyniła przemoc w rodzinie.<br /> Z pisaniem o przemocy wobec dzieci i kobiet jest taki problem, że łatwo autorowi ulec pokusie nazbyt dosłownego opisywania przemocy w rodzinie. Tak, to oczywiście piekło, ale nie zawsze szczegółowe opisywanie go, mnożenie scen przemocy jest właściwą drogą. Wielu pisarzy lubuje się w dosłowności a w tym przypadku – moim zdaniem – nie zawsze stanowi to najlepsze rozwiązanie. Na szczęście Rozenberg miała inny pomysł na przedstawienie tego trudnego tematu. Moim zdaniem skuteczniejszy i wywierający mocniejsze wrażenie na odbiorcy. Przynajmniej na mnie, ale pewnie i na innych.<br /> Główną bohaterką <i>Zawsze będziesz winna</i> jest czterdziestoletnia Helen, która, odwiedzając w ramach pracy laboratorium na walijskiej prowincji, natyka się na zwłoki w zaspie. Przynajmniej tak się jej wydaje, bo zwłoki znikają, a miejscowa policja nie traktuje jej nazbyt poważnie. Do tego z domu spokojnej starości znika jej ojciec. Helen ma niejasne wrażenie, że ktoś rozpoczął z nią pokrętną, niebezpieczną grę, której zasad ani celu bohaterka nie pojmuje…<br /> W powieści Rozenberg dotknęła chyba wszystkich odcieni przemocy w rodzinie – pedofilia, kazirodztwo, przemoc fizyczna, psychiczna, seksualna, ekonomiczna. Z retrospekcji stopniowo wyłania się naprawdę straszne życie Helen. I tak, jest w powieści kilka naprawdę wstrząsających scen przemocowych – jak choćby scena gwałtu. Jednak Rozenberg miała trochę innym pomysł na pisanie o przemocy, skupiając się przede wszystkim na emocjach ofiary, czyli Helen. Bohaterka jest jak gdyby przewodniczką po strasznym, brutalnym świecie przemocy, w który nas stopniowo wprowadza, odkrywając kolejne kręgi prywatnego piekła. Rozenberg opisała spiralę, w którą wpadają ofiary (dobrze opisaną w literaturze przedmiotu), która sprawia, że dzieci z przemocowych rodzin w dorosłym życiu często wchodzą w związki również przemocowe. I dotknęła jeszcze jednego problemu. Otóż, z ofiarami przemocy jest trochę tak jak z osobami uzależnionymi (wiem, to może trochę ryzykowne stwierdzenie) – ofiara do końca życia zmaga się z psychiczną i emocjonalną rysą ofiary w sobie tak, jak alkoholik czy narkoman zmaga się do końca życia z nałogiem. Rozenberg bardzo celnie zobrazowała ten aspekt w przemyśleniach Helen czy niektórych jej działaniach.<br /> Poza wszystkim <i>Zawsze będziesz winna</i> jest thrillerem skonstruowanym i napisanym bez zarzutu. Z opowieścią o Helen doskonale skorelowana jest sceneria zimowej, mroźnej i śnieżnej Walii. Akcja poprowadzona jest pewną ręką, zwarta a zakończenie powieście takie, które cenię najbardziej, zaskakujące i niejednoznaczne. Poza tym bogata polszczyzna Rozenberg doskonale pozwala oddać głębię i rozmaite niuanse warstwy psychologicznej powieści. Właśnie – psychologia. Na rynku książki jest mnóstwo książek określanych mianem thrillera psychologicznego. Jednak w dużej części z nich psychologia zaczyna się i kończy na stwierdzeniu, że psychopata/socjopata morduje dlatego że jest psychopatą/socjopatą. Rozenberg unaocznia czytelnikowi jak wygląda prawdziwy thriller psychologiczny.<br /> Jak się okazuje, Rozenberg jest pisarką odważną. Dobrym i zapewne bezpieczniejszym rozwiązaniem dla niej byłoby pisanie kolejnych kryminałów, skoro udowodniła, że świetnie potrafi to robić. Zapewne wielu czytelników na nie wciąż czeka. Rozenberg wybrała inne rozwiązanie, mniej oczywistą ścieżkę. Zaryzykowała i wygrała. <br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-72395380098447009412022-10-24T08:44:00.005-07:002022-10-24T10:38:47.251-07:00Robert Małecki, Wiatrołomy<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgEU47ulFvKyKMCE_6SrAoTi4EzQnnyExoY7uQd5fCI_od7f_aAavsZs1ek0IxTihqf7xO51929rCiybhPW1rBLBkFYn7aKZJKCEDbZjeLECbI-0gjzvNAAKuD3ToDrQv1nNLVQrVH_46_RLUyA4opb78CaVQqstq6bexu5Prq0D4TtSRiES76yAkTx/s500/Malecki_wiatr.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgEU47ulFvKyKMCE_6SrAoTi4EzQnnyExoY7uQd5fCI_od7f_aAavsZs1ek0IxTihqf7xO51929rCiybhPW1rBLBkFYn7aKZJKCEDbZjeLECbI-0gjzvNAAKuD3ToDrQv1nNLVQrVH_46_RLUyA4opb78CaVQqstq6bexu5Prq0D4TtSRiES76yAkTx/s320/Malecki_wiatr.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"> Siedemnaście odcieni szarości</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Robert Małecki, <i>Wiatrołomy</i>, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022, s. 533.</h2><p><br /> Przyznam szczerze, że jestem jedną z sierot po komisarzu Bernardzie Grossie. I pewnie nie ja jeden. Oczywiście, Robert Małecki po wydaniu w roku 2020 <i>Zadry </i>wcale nie obwieścił światu i okolicom, że definitywnie kończy ze swoim bohaterem z Chełmży, jednak zajął się czymś innym, czyli pisaniem thrillerów. Rozumiem taki wybór Małeckiego – po seriach z dziennikarzem Markiem Benerem i policjantem Grosem, autor chciał spróbować sił w innym gatunku albo zwyczajnie miał pojedyncze historie, innych bohaterów, którymi chciał się podzielić z czytelnikami. Jasne i proste. Brak mi było Grossa, ale czytałem kolejne powieści Małeckiego, bo zwyczajnie cenię i lubię prozę tego autora. Tyle że satysfakcja była rozmaita. Raz było lepiej jak w <i>Najsłabszym ogniwie</i>, raz gorzej jak w <i>Żałobnicy</i>. Czekałem więc na Grossa a doczekałem się na coś zupełnie innego, czyli nową serię kryminalną Małeckiego.<br /> W <i>Wiatrołomach </i>jest trochę starego, jednak dużo więcej nowego. Po raz kolejny Małecki wprowadził do fabuły wątek zaginięcia, który bardzo często pojawia się w jego powieściach i właściwie stał się swoistym znakiem rozpoznawczym pisarstwa Małeckiego. Skupię się jednak na tym co nowe, bo jest to zwyczajnie ciekawsze.<br /> W <i>Wiatrołomach </i>pojawia się dwójka nowo wykreowanych przez Małeckiego bohaterów. To oczywiście także <i>novum </i>u Małeckiego, bo do tej pory w kryminałach pojawiali się pojedynczy główni bohaterowie. Może nie do końca samotnicy, ale jednak tacy, którzy sprawy kryminalne woleli prowadzić po swojemu i na własnych warunkach. Maria Herman i Olgierd Borewicz (nic dziwnego, że z takim nazwiskiem ma ksywę Zero siedem) są śledczymi z policyjnego Archiwum X z jednostki w Bydgoszczy. Zajmują się sprawą zaginięcia w Grudziądzu na początku lat 90. XX wieku dwumiesięcznego chłopca. Jadą do miasta, by porozmawiać z ojcem dziecka, ale kiedy docierają na miejsce, okazuje się, że mężczyzna zaginął (a jakże!). Szybko okazuje się, że został zamordowany. Sprawa się komplikuje nie tylko dlatego, że sama w sobie jest trudna i mocno zamierzchła, ale również dlatego że policjanci mają własne problemy. <br /> Herman i Borewicza łączy jedno – oboje są uzależnieni, ona od hazardu (przyznam, że nie pamiętam, by w polskich kryminałach ktoś tak obszernie jak Małecki pisał o tym rodzaju uzależnia, więc to też kolejna nowinka), on od seksu. Poza tym są bardzo różni. Znajdują się w innych momentach życia, różni ich sposób funkcjonowania w rzeczywistości, temperament i podejście do policyjnej służby. Ich relacja jest skomplikowana, momentami trudna i pełna napięć. Koniec końców jednak się dogadują, bo właściwie nie mają innego wyjścia, skoro zbliżają ich tajemnice, których muszą wzajemnie strzec. W <i>Wiatrołomach </i>relacja między głównymi bohaterami jest dynamiczna, a przez to ciekawa. Poza tym Małecki zadbał o wiarygodne, psychologicznie pogłębione sylwetki bohaterów. Oczywiście, Herman i Borewicz wywodzą się ze wzorca gliniarza po przejściach, ale Małecki postarał się, żeby bohaterów mocno zniuansować psychologicznie – nie są czarno-biali tylko sytuują się w przestrzeni rozmaitych odcieni szarości. Moim zdaniem duet bohaterów, wykreowanych przez Małeckiego, naprawdę ma duży potencjał, żeby „pociągnąć” naprawdę świetną serię kryminalną.<br /> Nowe jest w <i>Wiatrołomach </i>miejsce akcji, czyli Grudziądz i okolice, lokalizacja jeszcze niewyzyskana w prozie kryminalnej. Małecki od zawsze bardzo dbał o solidne zobrazowanie tła akcji, więc nie inaczej jest w nowym kryminale. Widać, że Małecki świetnie zna Grudziądz i potrafi wyzyskać wszelkie walory tej przestrzeni miejskiej w stworzonej przez siebie fabule. Na szczególną uwagę zasługują tytułowe wiatrołomy. Od opisu powalonego przez trąbę powietrzną lasu zaczyna się pierwszy rozdział powieści, ale Małeckiemu nie chodzi tylko i wyłącznie o ukazanie grozy (do pewnego stopnia fascynującej) takiego miejsca, które objawia siłę żywiołu. Wiatrołomy w okolicy Grudziądza odgrywają ważną rolę w intrydze kryminalnej, a poza tym w pewien metaforyczny sposób obrazują i nastrój całej powieści, i stan ducha niektórych jej bohaterów. Naprawdę jest to świetny przykład przemyślanego i intrygującego wyzyskania przestrzeni w fabule kryminalnej.<br /> <i>Wiatrołomy </i>są najobszerniejszą powieścią w dorobku Małeckiego, ale paradoksalnie najbardziej zwartą. Nie dostrzegłem w tej książce zbędnych wątków czy scen, akcja została odpowiednio podopinana. Nie znam szczegółów procesu twórczego pisarza, ale wydaje mi się, że zwyczajnie miał w przypadku <i>Wiatrołomów </i>bardziej dopracowany plan powieści i zwyczajnie więcej czasu na pisanie. <br /> Ale żeby nie było za słodko – nie do końca przekonała mnie motywacja zabójstwa ojca zaginionego niemowlaka a szczególnie nie mogłem dociec, dlaczego dokonało się w tym a nie innym momencie. Poza tym jeszcze coś, o czym pewnie wspominałem przy okazji recenzowania wcześniejszych powieści Małeckiego, a co powoli staje się chyba autorską manierą, czyli drobiazgowość opisów codziennych czynności bohaterów. Wiem, że części czytelników to odpowiada, ale mnie absolutnie nie interesuje, w którą stronę bohater miesza herbatę, albo gdzie odstawia kubek. Tak po prostu mam.<br /> Nowa seria, nowy Małecki? Do pewnego stopnia tak. I nowa pisarska przyszłość Małeckiego, która – moim zdaniem – rysuje się w jasnych barwach. Małecki wciąż ma świeże pomysły i duet bohaterów z naprawdę dużym potencjałem. I tylko nieszczęsnego Grossa trochę mi żal… <br /><br />PS. A dlaczego w tytule recenzji jest liczba siedemnaście? Odpowiem wyczerpująco: bo tak…<br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-33912138150024730642022-10-05T22:22:00.008-07:002022-10-05T22:22:46.243-07:00Andrzej Dziurawiec, Płonące ambony<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhcXRhLesEU0MgAorNMz6EAIuvunMsp9xzxdAs9QuMv4sI0Qtwj0FX92OzHVCB3MOPvpEwYrYRGb9SY1dvVcVBbTC5dVFtiXEMOM7GJ5Xt60FbxqlC0f3nNI-f06JK9PPsJylbp_qh2iukL1w0W4Oxhnsnfnv3JYVQ90dZ7xEcvhTfxp9WDfpn4JlCs/s500/Dziurawiec.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhcXRhLesEU0MgAorNMz6EAIuvunMsp9xzxdAs9QuMv4sI0Qtwj0FX92OzHVCB3MOPvpEwYrYRGb9SY1dvVcVBbTC5dVFtiXEMOM7GJ5Xt60FbxqlC0f3nNI-f06JK9PPsJylbp_qh2iukL1w0W4Oxhnsnfnv3JYVQ90dZ7xEcvhTfxp9WDfpn4JlCs/s320/Dziurawiec.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"> <b>Smutno, smutno i jeszcze raz smutno</b></h2><h2 style="text-align: left;"><b>Andrzej Dziurawiec, Płonące ambony, Wydawnictwo Lira, Warszawa 2022, s. 427.</b></h2><p><br /> Tak przed lekturą nowego kryminału Andrzeja Dziurawca <i>Płonące ambony</i>, jak i po niej, cisnęło mi się na usta wciąż jedno i to samo słowo – smutek. Skąd brały mi się te smutki mniejsze i większe?<br />Dziurawiec już wcześniej zapowiedział, że powieść zamknie historię Szuberta (tak o nim piszę, bo bohater nie znosi swojego imienia i praktycznie nim się nie posługuje), świetnego policjanta z Warszawy. I jak się okazało, jest to zakończenie z rodzaju definitywnych. Chyba że Dziurawiec dokona jakiejś spektakularnej wolty – jednak nie sądzę, by tak się stało. <br /><span> </span>Smutno mi też było na początku dlatego, że trylogia z Szubertem właściwie nie doczekała się należnej uwagi i nie została w pełni doceniona. Przyczyny były zapewne złożone. Kolejne części trylogii ukazywały się nieregularnie – przypomnę, <i>Bastard </i>w 2013 roku, zaś <i>Festiwal </i>w 2017 a jej domknięcie dopiero po następnych pięciu latach. A życie książek na współczesnym, przeładowanym rynku jest bardzo krótkie, podobnie jak pamięć czytelników o nich. Cóż, wynikało to po części z takiego a nie innego rytmu pracy Dziurawca, ale też z kłopotami z wydawcami. A szkoda, bo to jedna z oryginalniejszych i lepiej napisanych trylogii kryminalnych ostatniej dekady. Inna sprawa – tak na marginesie – że obecnie akurat oryginalność i dobry styl nie są w naszej prozie gatunkowej przesadnie w cenie.<br /><span> </span>Podczas czytania <i>Płonących ambon</i> też robiło mi się coraz smutniej, chociaż Dziurawiec zadbał o to, by było ciekawie i zupełnie inaczej niż w poprzednich częściach trylogii. Szubert jest już policyjnym emerytem i przenosi się do podlubelskiej wioski. Stara się wyremontować chałupę po dziadkach (z mizernym skutkiem), dużo czasu spędza z rozdokazywaną dożycą Welą, którą traktuje niemal jak dziecko, i próbuje jako tak poukładać swoje potrzaskane życie. Poznaje okolicę i miejscowych (nie nazbyt nachalnie). Do tego spotyka starego kumpla ze szkoły policyjnej, który mieszka niedaleko. I pewnie z wolna udałoby się Szubertowi dojść do ładu ze sobą i światem, ale koło niego rozpętuje się ciąg afer. Ekolodzy, którzy sprzeciwiają się stworzeniu zalewu, wchodzą w konflikt z miejscowymi. Zaczynają płonąć jedna po drugiej myśliwskie ambony. A do tego ktoś morduje ludzi związanych z wymiarem sprawiedliwości. Szubert nie z własnej woli zostaje wplątany w sprawę i w końcu – jak mawiał klasyk – nie chce, ale musi. Ponieważ historia, z którą Dziurawiec przyszedł do czytelników, jest smutna, więc łatwo się domyślić, że sprawa dla Szuberta nie skończy się dobrze.<br /><span> </span>Aż mi szkoda, że piszę o kryminale i nie mogę zdradzić zbyt wiele, żeby nie spojlerować. Spróbuję jakoś wybrnąć z tej sytuacji… Dziurawiec porusza w <i>Płonących ambonach</i> istotne kwestie psychologiczne. Postać Szuberta jest wprawdzie zbudowana na typowym schemacie gliniarza, twardziela po przejściach, jednak została przez Dziurawca przełamana – by nie rzec połamana. Szubert świetnie radzi sobie w pracy, ale już w życiu prywatny zupełnie nie. Ten twardziel szczególnie niepewny i w gruncie rzeczy kruchy jest w relacja z bliskimi mu ludźmi. Ta jego właściwość mocno przeszkadza mu w odnalezieniu się na emeryturze, co wpędza go w samotność. Niby ją akceptuje, ale – jak się okaże – chętnie z niej zrezygnuje przy pierwszej okazji. A wtedy będzie bardzo podatny na zranienie. W szerszym aspekcie psychologicznym Dziurawiec zdaje w powieści pytania, ile ciosów jest stanie człowiek znieść. I czy idea budowania życia od nowa, tzw. nowego początku przypadkiem nie jest li tylko mrzonką, którą uspokajają nas psychoterapeuci, bo nie da się tak do końca odkreślić przeszłości grubą kreską. W powieściowym świecie Dziurawca sprawy częściej kończą źle niż dobrze. Jak mi się zdaje, jest to bliskie rzeczywistości – przynajmniej w moim jej rozumieniu.<br /><span> </span>Dziurawiec w nowej powieści rozbudował tło obyczajowo-społeczne. I znowu, jak w przypadku kreacji głównego bohatera, wyszedł od powszechnego w kryminałach schematu, by go potem zmodyfikować. Jest więc w <i>Płonących ambonach</i> mała, lokalna społeczność, w której wszyscy się znają i są w jakiś sposób powiązani, ale jednak mają swoje tajemnice, do których nie chcą wracać a już na pewno nie chcą opowiadać o nich obcym. I są lokalne układy i układziki oraz miejscowi kacykowie, którym wydaje się, że mogą wszystko, bo i tak ujdzie im to na sucho. Dziurawiec wprowadza do tego schematu nowy wątek, wciąż jeszcze mało wykorzystywany w naszej prozie, jakim jest kwestia osiedlenia się ludzi z wielkiego miasta na wsi. A to przecież zjawisko w Polsce coraz częstsze. W tle historii kryminalnej Dziurawiec opowiada o kłopotach z adaptacją w lokalnej społeczności. Jest to zazwyczaj proces długotrwały, wymagający odrobiny otwartości z obu stron – otwartości, o którą czasami wcale nie jest łatwo – szczególnie w obecnych czasach. I także o tym jak mylne może się okazać tzw. pierwsze wrażenie.<br /><span> </span>A na koniec rzecz absolutnie warta podkreślenia („wężykiem, wężykiem!”) – kryminały Dziurawca są świetnie napisane. Dziurawiec posługuje się klarowną literacką polszczyzną, pozbawioną zbędnych ozdobników. Poszczególne sceny i motywy są precyzyjnie skonstruowane i mają jasny cel, co akurat nie dziwi, bo Dziurawiec jest także scenarzystą. To szczególnie istotne obecnie, kiedy wielu autorów kryminałów czy thrillerów ględzi bez opamiętania, aby tylko nabijać kolejne dziesiątki stron pisanych na kolanie powieści. I do tego dochodzą jeszcze wręcz pyszne dialogi. Widać, że Dziurawiec lubi rozmawiać z ludźmi i ma słuch do języka mówionego. A chyba każdy z piszących wie, że napisać dobry dialog wcale nie jest łatwo.<br /><span> </span>Smutno mi więc, smutno, po trzykroć smutno. Może jednak kolejna książka Dziurawca przywróci uśmiech na mojej twarzy. <br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-65789150682833641872022-09-05T05:30:00.000-07:002022-09-05T05:30:12.040-07:00Grzegorz Skorupski, Mistrz marionetek<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6_yHuBgDYs41MlAe8L4HORVcdDlbgFxeDnAtyl40odIXhsuzM7Vc23-scCG_VQnDhSlghKY4nMtHDDxBw6TAdSa3C2VeYqQFy4OYRAOib62BZgnwqBLsosu0x1vCaqWxpOQlRzarEHVK63WEj-BiWH7017byR-p36qVVr7MdXaaKEusPj8Ds0rFge/s500/Marionetki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6_yHuBgDYs41MlAe8L4HORVcdDlbgFxeDnAtyl40odIXhsuzM7Vc23-scCG_VQnDhSlghKY4nMtHDDxBw6TAdSa3C2VeYqQFy4OYRAOib62BZgnwqBLsosu0x1vCaqWxpOQlRzarEHVK63WEj-BiWH7017byR-p36qVVr7MdXaaKEusPj8Ds0rFge/s320/Marionetki.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"><span style="font-weight: normal;">Tajemnice pokoju nauczycielskiego </span></h2><h2 style="text-align: left;"><span style="font-weight: normal;">Grzegorz Skorupski, <i>Mistrz marionetek</i>, Wydawnictwo Harde, Warszawa 2022, s. 366.</span></h2><p><br /> Rynek książki do pewnego stopnia wymusza na autorach prozy gatunkowej pewną elastyczność, więc większość z nich dosyć swobodnie przerzuca się od jednej odmiany tejże prozy do drugiej. Jednak są – na przykład – autorzy kryminałów retro, którzy nie za bardzo radzą sobie z kryminałem współczesnym. Byłem ciekaw, jak to będzie w przypadku Grzegorza Skorupskiego, który do tej pory dał się poznać jako autor interesującej serii kryminałów retro z prokuratorem Adamem Karskim (<i>Smak błękitu</i>, <i>Dłonie śmierci</i>, <i>Dom Pod Czerwonym Dębem</i>), a teraz napisał jak najbardziej współczesną powieść kryminalną – <i>Mistrza marionetek</i>. <br /> Akcja powieści rozgrywa się w niewymienionym z nazwy mieście, jednak realia wskazują, że jest to wielkopolski Gostyń, w którym Skorupski mieszka. Zostaje zamordowana nauczycielka historii miejscowego liceum, a okoliczności wskazują, że był to mord rytualny. A to nie koniec morderstw… Przyjaciółka historyczki, polonistka Olga Stapikowska zaczyna interesować się sprawą, podpadając miejscowej policji i pewnemu, dosyć atrakcyjnemu, prokuratorowi.<br /> Duży plus dla Skorupskiego za osadzenie akcji w środowisku nauczycieli, co jest rzadkością w rodzimych kryminałach. Skorupski sam był nauczycielem, więc zna ten światek od podszewki i potrafi ciekawie go przedstawić. Może tylko na początku powieści jest za dużo scen pogaduszek w pokoju nauczycielskim, ale to prawdopodobnie tylko moje wrażenia. Znam środowisko nauczycielskie, więc to dla mnie oczywiste, co się dzieje w pokojach nauczycielskich – dla kogoś innego może być zupełną nowością.<br /> Czepiam się pogaduszek, ale są one w <i>Mistrzu marionetek</i> po coś – to nie jest tylko czcze ględzenie dla nabijania stron. Skorupski jest jednym z tych autorów kryminałów, którym nie chodzi tylko o konstruowanie zagadek kryminalnych i mnożenie makabry. Wszystkie jego kryminały są o czymś, traktują o rozmaitych problemach. W <i>Mistrzu marionetek</i> Skorupski przedstawia różne odcienie współczesnej duchowości, rozważa kwestię stosunku do religii i Boga, a też ukazuje religijne poszukiwania, które mogą wyprowadzić ludzi na manowce. I dotyka delikatnej sprawy nadwrażliwców, którzy nie radzą sobie ze światem i szukają życiowych przewodników. A ci czasami okazują się cynicznymi manipulatorami, którzy bez skrupułów wykorzystują słabości innych.<br /> Bardzo przypadła mi do gustu postać głównej bohaterki, Olgi – i to nie tylko dlatego że sam lubię kreować postaci kobiece w pisanych przeze mnie kryminałach. Olga jest w średnim wieku, po rozwodzie. Samotnie wychowuje nastoletnią córkę a sama wciąż jeszcze układa sobie życie. Skorupski stworzył postać kobiety dobrze osadzoną we współczesnych realiach, zwyczajnie prawdziwą i ciekawą do tego stopnia, że chce się śledzić jej losy (mam cichą nadzieję na kontynuację…). Olga jest inteligenta, ciekawa świata, z poczuciem humoru, ale ma też w sobie rys pewnej dziewczęcej naiwności, dodający jej uroku. <br /> Intryga w <i>Mistrzu marionetek</i> jest precyzyjnie poprowadzona, ale akcja nie pędzi do przodu. Skorupski daje sobie tekstową przestrzeń na dokładne oddanie współczesnych realiów i rozważania na tematy, o których wspominałem wyżej. A ja zwyczajnie tego rodzaju kryminały, z wyraźnym rysem obyczajowo-społecznym, bardzo cenię. <br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-47231017683091713962022-08-19T02:14:00.002-07:002022-08-19T02:14:12.970-07:00Maciej Siembieda, Katharsis<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCb27Az-9pGEnJd8mYLSI0FABQmpBgKZS9vy6AL_JCnfv7Pjiq7roHAp2Une8k1U46Soa7iLkYayq4hfM27EOrw9K63tN-hqoh5JYw7c4bItu7h_ibL6PX2YbKVjbTlej_sO6QN31tmH1OEtU44WtQZ6dUYMlISmDbJ1fX1DxQCenEIc7k1s6uSPj-/s500/Siembieda.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCb27Az-9pGEnJd8mYLSI0FABQmpBgKZS9vy6AL_JCnfv7Pjiq7roHAp2Une8k1U46Soa7iLkYayq4hfM27EOrw9K63tN-hqoh5JYw7c4bItu7h_ibL6PX2YbKVjbTlej_sO6QN31tmH1OEtU44WtQZ6dUYMlISmDbJ1fX1DxQCenEIc7k1s6uSPj-/s320/Siembieda.jpg" width="225" /></a></div> <p></p><h2 style="text-align: left;">Tragedia grecko-polska</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Maciej Siembieda, <i>Katharsis</i>, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2022, s. 574.</h2><p><br /> Czy da się połączyć w spójną fabułę powieściową historię „polskich” Greków z opowieściami o gdyńskich przemytnikach okresu międzywojennego, sudeckich kopalniach rudy uranu, nielegalnym wydobyciu bursztynu w Trójmieście i cinkciarskim imperium, a na dokładkę z wątkiem Egipcjan zafascynowanych Hitlerem? Maciej Siembieda w najnowszej powieści udowadnia, że a i owszem. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że tych grzybów w fabularnym barszczu jest stanowczo za wiele. Jednak – nie. Autorowi <i>Gambitu </i>udało się tak sprawnie połączyć wątki i motywy pochodzące z różnych bajek (także gatunkowych, bo w <i>Katharsis </i>znajdują się elementy sagi rodzinnej, powieści sensacyjnej, obyczajowej, historycznej…), że stworzył historię, od której – że polecę truizmem – trudno się oderwać.<br /> Siembieda w swojej prozie konsekwentnie stawia na ten sam koncept – na nić fikcyjnej fabuły nanizuje fakty historyczne, mniej lub bardziej znane. W <i>Katharsis </i>zdecydowanie stawia na te mniej u nas znane. Historia Greków, którzy w wyniku wojny domowej trafili do Polski, dla większości czytelników pewnie wciąż stanowi „białą plamę”, chociaż na ten temat pisała już na przykład Hanna Cygler w ciekawej powieści historyczno-obyczajowej <i>Grecka mozaika</i> (2014). Podobnie rzecz się ma z faktami tyczącymi przemytu przez granicę między Polską a Wolnym Miastem Gdańsk czy kopalni rud uranu w Kletnie, eksploatowanej na przełomie lat 40. i 50. XX wieku przez Rosjan, w której wydobycie kosztowało wiele istnień ludzkich. Rzecz ujmując prosto, mało kto o tym wie, więc już sama warstwa – by tak rzec – faktograficzna w powieście Siembiedy jest intrygująca i zwyczajnie ciekawa. <br /> Jednak Siembieda nie jest autorem fabularyzowanych czytanek historycznych, tylko prozaikiem pełną gębą. Widać to wyraźnie na przykładzie kreacji bohaterów. W <i>Katharsis </i>jest piątka głównych bohaterów: Grek Kostas Tosidos, jego żona Katherina i syn Janis oraz przestępcy z Gdyni, Sacharyna i Zulus (podaję pseudonimy, bo właśnie nimi Siembieda najczęściej posługuje się w powieści). Dla mnie najciekawsze w powieści były wątki dotyczące Kostasa i Sacharyny. Kostas jako młody człowiek został wciągnięty w wir II wojny światowej, stał się specem od ładunków wybuchowych i bohaterem greckiej partyzantki. Później nie z własnej woli wziął udział w greckiej wojnie domowej i aby chronić siebie i rodzinę, wybrał ucieczkę do Polski. Wydawało się, że zły los wreszcie się od niego i jego bliskich odwrócił, ale… więcej zdradzić nie mogę. Sacharyna szybko przeszedł ścieżkę od drobnego przemytnika w międzywojennej Gdyni do bosa, który przez dziesięciolecia trząsł miejscowym półświatkiem. Także dlatego że ściśle współpracował ze służbą bezpieczeństwa. <br /> Jest więc w <i>Katharsis </i>cały tłum postaci, w którym się jednak nie zgubiłem, przed wszystkim dlatego że Siembieda zadbał o to, by postaci zarówno pierwszego, jak i drugiego planu były „jakieś” – wyraziste, pełnokrwiste i dobrze wbudowane w całość fabuły. Inaczej rzecz ujmując, nie ma w tej powieści bohaterów zbędnych.<br /> Nowa powieść Siembiedy jest wielowątkowa i – by tak rzec – tematycznie rozległa. Nasuwa się więc pytanie, o czym tak naprawdę jest <i>Katharsis</i>? Oczywiście, o „historii spuszczonej z łańcucha”, która łamie ludzi i z którą próbują oni jakoś sobie poradzić, by przetrwać. Jak dla mnie jest jednak także uniwersalną opowieścią o wszelkich ludzkich namiętnościach, które jednych uskrzydlają a innych niszczą.<br /> Życzę sobie, żeby powieści takich jak <i>Katharsis </i>było jak najwięcej w naszej prozie – wciągających i intrygujących, wartościowych poznawczo i zwyczajnie, po ludzku mądrych. <br /><br /></p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-70259927035440891052022-01-24T02:41:00.004-08:002022-01-24T02:41:22.248-08:00Przemysław Piotrowski, Piętno<p> </p><p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiVCNhoY3baJWqG9E-Cq93zsjQw-x8FxtTVvFFS4o1YKNq7F4YkGXkKs6dB81VBUdZ_YiZtvMbM6Qb3Y13jjPg3eJxwa986y52AQVZuYKWfE1SXMZLyXfbjVVJ_t9Id7jBN8r8ogcw8ENMEdBbIo2Fa1xOVAGM8cyuFLGr1tROI4BsFy14QdoaNrLGD=s500" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiVCNhoY3baJWqG9E-Cq93zsjQw-x8FxtTVvFFS4o1YKNq7F4YkGXkKs6dB81VBUdZ_YiZtvMbM6Qb3Y13jjPg3eJxwa986y52AQVZuYKWfE1SXMZLyXfbjVVJ_t9Id7jBN8r8ogcw8ENMEdBbIo2Fa1xOVAGM8cyuFLGr1tROI4BsFy14QdoaNrLGD=s320" width="225" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;">Absurdalne wańki-wstańki</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Przemysław Piotrowski, <i>Piętno</i>, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2020, s. 463.</h2><p><br /> Wielokrotnie deklarowałem, że lubię sięgać po debiuty prozatorskie (nie tylko kryminalne) czy książki nieznanych mi autorów. Pewnie w dużym stopniu wynika to z faktu, że jestem ciekawski – taka skaza albo zaleta (jak kto woli). Niestety, często za tę ciekawość przychodzi mi słono płacić. Nie będę się bawił w suspensy czy budowanie napięcia, bo niczemu w tym przypadku to nie służy, więc zdradzę na samym początku – lektura debiutanckiej powieści kryminalnej Przemysława Piotrowskiego trochę zdrowia mnie kosztowała.<br /> Do prozy Piotrowskiego zabierałem się jak do jeża przede wszystkim dlatego, że z opisów kolejnych książek z serii o komisarzu Igorze Brudnym wynikało, że są to opowieści o psychopatycznych mordercach. A takich atrakcji mam od kilku lat serdecznie dosyć. Jednak sporo przeczytałem dobrych opinii na temat kryminałów Piotrowskiego, więc koniec końców przemogłem się i zaryzykowałem lekturę <i>Piętna</i>.<br /> I fakt, intryga kryminalna w debiucie Piotrowskiego zasadza się na sprawdzonym schemacie „ręka, noga, mózg na ścianie” – a dokładniej są w <i>Piętnie </i>dekapitacje, wycinanie narządów wewnętrznych, rozrzucanych potem po mieście, cięcie piłą mechaniczną i inne podobne atrakcje. Byłem przygotowany na to, co mnie czeka, więc cierpliwie znosiłem kolejne opisy tortur i maskar. Tym bardziej że początek powieści wyglądał naprawdę obiecująco. W tej powieści kryminalnej (z grubsza kryminalnej, bo autor domieszał do niej trochę sensacji i… tak, tak, opery mydlanej) Piotrowski „ustawił” ciekawego, dobrze zgranego z fabułą głównego bohatera. Komisarz Brudny jest warszawskim gliną po przejściach (z dobrze przedstawioną psychologicznie, głęboką traumą), milczkiem niespecjalnie skomunikowanym z własną (a i innych) emocjonalnością, inteligentnym i na swój sposób błyskotliwym. Mówiąc krótko, stylowy policjant. Postaciom drugoplanowym w <i>Piętnie </i>(wspomnę choćby partnerkę z pracy Brudnego, Julkę Zawadzką czy inspektora Romualda Czarneckiego) też nic nie brakuje. Piotrowski porusza w powieści ważny i poważny temat – chodzi o handel dziećmi i pedofilię w Kościele. Akcja osadzona jest w Zielonej Górze i okolicach, czyli miejscach w prozie kryminalnej jeszcze słabo opisanych a przecież atrakcyjnych. Do tego Piotrowski posłużył się bardzo zmyślnym konceptem fabularnym. Główny podejrzany w sprawie serii makabrycznych mordów jest łudząco podobny do Brudnego. Szybko okazuje się, że jest to brat bliźniak komisarza, o którego istnieniu Brudny nie miał wcześniej pojęcia. Zapowiadał się naprawdę solidny, ciekawy kryminał, a jednak im dalej w las…<br /> Co więc poszło nie tak? Głównie końcówka (chociaż pewnie powinienem napisać „końcówka”). Mniej więcej od strony 300 <i>Piętna </i>zanosi się na ostateczną rozgrywkę z psychopatycznym mordercą, który sprowadza strach na Zieloną Górę. A powieść ma ponad 450 stron. „Ostateczna rozgrywka” rozpisana aż na tyle tekstu? W pierwszej chwili pomyślałem, że to bardzo odważne i zarazem oryginalne rozwiązanie, chociaż ryzykowne. Lubię odważnych i bezkompromisowych pisarzy, więc czytałem kolejne strony z uwagą. I faktycznie, od 330 strony wystartowała „ostateczna rozgrywka” i zaczął się ciąg kolejnych podchodów, starć, ucieczek w malowniczych okolicznościach nadodrzańskich terenów… Czegóż tam nie ma?! Oczywiście kolejna dekapitacja, świnie jedzące zwłoki, mocno pokiereszowani bohaterowie, tortury, bójki i strzelaniny na lądzie i wodzie… Niby w tej „końcówce” się dzieje, ale kolejne strony czytałem z rosnącym znużeniem, choć również pewną (niezdrową) ekscytacją, bo Piotrowski zafundował mi (i wszystkim czytelnikom) istną paradę bzdur. I już nawet mniejsza o to, że to ciągnące się w nieskończoność „zakończenie” ma dynamikę równą jeździe w korku na Zakopiance. </p><p><span> </span>Do 330 strony działania bohaterów mieszczą się w zakresie prawdopodobieństwa, jednak później autor pozwala sobie na swobodną jazdę bez trzymanki. Brudny strzela (i trafia) prawie nic nie widząc, Zawadzka z pięć razy powinna zejść z powodu hipotermii, zanim dokonała ostatniego, heroicznego wyczynu, ciężko postrzelony morderca ucieka i broczy krwią, broczy krwią i ucieka, a na koniec stacza pojedynek z Brudnym w zimnej wodzie Odry (to najgłupsza scena walki jaką ostatnio czytałem)… I tak dalej, i tym podobne. Oczywiście, bohaterowie dokonują tego wszystkiego dzięki licznym „wyrzutom adrenaliny”. Naprawdę nie wiedziałem, że organizm ludzki jest w stanie tyle jej wyprodukować. A jak już brakuje adrenaliny, pozostaje jeszcze jedno rozwiązanie, czyli ignorowanie faktów: „Ignorując ból, lodowate zimno i fakt, że jego lewe ramię zostało rozerwane przez kulę, zdołał dopłynąć i w ostatniej chwili złapać się jednego z wystających konarów” (s. 436). Dobre, nie? Pewnie nawet bym się nie czepiał tego, że w powieści Piotrowskiego bohaterowie są niczym absurdalne wańki-wstańki, bo przecież istnieją takie konwencje pisania kryminalnego, które dopuszczają daleko idącą umowność w opisywaniu scen walki (i nie tylko w tychże scenach). Tyle tylko że Piotrowski w słowie od autora pisze wprost: „Przy pisaniu <i>Piętna </i>zależało mi na realizmie, dlatego prawie wszystkie miejsca i instytucje, które pojawiają się w książce, istnieją (…)”. Czyli co? Ma być realistycznie, jeśli chodzi o miejsca i instytucje, a bohaterowie mogą sobie działać niczym drewniane kukiełki w teatrze lalek, które trudno zniszczyć? Moim zdaniem jest to słabe rozwiązanie, co więcej poczułem się jako czytelnik w pewien sposób oszukany przez Piotrowskiego. <br /> Nie mam pojęcia, jak inni czytelnicy prozy Piotrowskiego, ja jednak postanowiłem sobie od książek tego autora odpocząć. Na dłużej. <br /> <br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-20468232326585068002021-11-06T23:02:00.005-07:002021-11-06T23:30:01.394-07:00Michał Śmielak, Znachor<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCaGiYpDKldTUkVUPZ_f-bNnXQvFsXDb6yIIYVpGbuUoAOyqAzNjxGK9LCHO6yY5WDtGRUisoSqYhxF4Olk4YSl7zcPm688L5e2Kei1p5O40Gou_Myw387JiUjoVXjmV_emdCLZ7b5oPY/s500/Smielak.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCaGiYpDKldTUkVUPZ_f-bNnXQvFsXDb6yIIYVpGbuUoAOyqAzNjxGK9LCHO6yY5WDtGRUisoSqYhxF4Olk4YSl7zcPm688L5e2Kei1p5O40Gou_Myw387JiUjoVXjmV_emdCLZ7b5oPY/s320/Smielak.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><p> </p><h2 style="text-align: left;"> Leczenie nieuleczalnego</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Michał Śmielak, <i>Znachor</i>, Wydawnictwo Initium, Kraków 2021, s. 510.</h2><p><br /> Nie tak dawno na spotkaniu autorski Robert Małecki spytał mnie, po jaką książkę sięgnę, jeśli będę miał wybór między powieścią debiutanta a uznanego autora kryminałów. Odpowiedziałem z pełnym przekonaniem, że wybiorę książkę debiutanta. Z bardzo prostej przyczyny – jestem człowiekiem z gruntu ciekawskim, który lubi nowości i niespodzianki. Ale bywa, że „ciekawość to pierwszy stopień do piekła”. Debiut kryminalny Michała Śmielaka może nie zaprowadził mnie wprost do piekła (czytelniczego), jednak pozostawił mnie z mocno mieszanymi uczuciami. <br /> Sam pomysł na główny temat <i>Znachora </i>jest świetny. Intryga kryminalna rozwija się wokół historii związanych z wszelkiej maści samozwańczymi uzdrowicielami czy znachorami, którzy zwyczajnie oszukują zrozpaczonych ludzi, żerując na ich nieszczęściu i strachu przed śmiercią (czasami kończy się to – niestety – śmiercią ich „pacjentów”). Temat jest szczególnie istotny w czasach, kiedy spora część naszego społeczeństwa odwraca się od nauki czy wręcz neguje jej ustalenia, zwracając się ku opatrznie odbieranej wierze czy wszelakim mistycyzmom. Ciekawie „ustawiony” jest również główny bohater powieści, Krzysiek. Ten beztroski student historii nagle dowiaduje się, że ma nieoperacyjnego guza mózgu i maksymalnie pół roku życia przed sobą. Chociaż nie wierzy w uzdrowicieli, dosyć (jak sądzi) przypadkowo trafia do jednego z nich. Jedzie do niego, do małej wioski w Podgórzu Dynowskim, choć nie robi sobie wielkich nadziei. Sprawa „leczenia” komplikuje, kiedy w okolicy zaczynają ginąć ludzie, a Krzysiek raz po raz natyka się na zwłoki.<br /> Nawet niespecjalnie w przypadku debiut Śmielaka przeszkadzało mi, że między innymi jest to kolejna historia o seryjnym mordercy – i to nie byle jakim, bo mściciel, chcąc chronić ludzi przez fałszywymi uzdrowicielami, wymyślnie morduje trzydzieści siedem osób. Wymyślnie – ponieważ wykorzystuje sposoby na uśmiercanie ludzi wykorzystywane na przestrzeni dziejów przez katów (sam siebie uważa za współczesnego mistrza w katowskim fachu). Jest w opisach morderstw u Śmielaka coś z teatrzyku makabry, który dla mnie jest mocno umowny, więc trudno mi było się nim przejąć.<br /> Gorsze jest to, że <i>Znachor </i>jest powieścią przegadaną i – by tak rzec – przefajnowaną. Jeszcze rozmaite wtręty historyczne dotyczące uzdrowicieli, prześladowań tzw. czarownic i rzemiosła katowskiego mają uzasadnienie fabularne, bo dostarczają niezbędnego tła intrydze kryminalnej. Śmielak ma też jednak niepohamowaną skłonność do mnożenia komentarzy na temat życia społecznego czy politycznego w naszym kraju. Czasami są one zabawne, czasami boleśnie oczywiste, nieodmiennie jednak za długie i jest ich zdecydowanie za wiele. A przez to całkiem nieźle zaplanowana akcja raz po raz grzęźnie na fabularnych mieliznach. Do tego prawie wszyscy głównie bohaterowie są (mają być?) niezwykle dowcipni, w rozmowach nieustannie przerzucają się żarciki czy bon motami. Raz, że takie nagromadzenie w jednym miejscu oraz czasie ludzi obdarzonych niezwykłym poczuciem humoru (i nieustannie żartujących) zwyczajnie nie występuje w przyrodzie, dwa, że to ciągłe śmieszkowanie bohaterów na dłuższą metę zwyczajnie mnie nużyło.<br /> Do tego dochodzą zaiste przedziwne relacje Krzyśka z kobietami. Bohater flirtuje z każdą napotkaną kobietą i z miejsca fantazjuje na temat seksu a nawet związków z nimi. To jeszcze nic, bo niemal każdej kobiecie na widok Krzyśka miękną kolana i zaczynają one marzyć o dzikich łóżkowych harcach, małych śpioszkach i rodzinnych wakacjach (dobra, może trochę przesadzam!). I natury tych relacji damsko-męskich nie tłumaczy fakt, że Krzysiek ma mało życia przed sobą i chce z tej resztki czasu korzystać. Zastanawiałem się, o co w tym chodzi? Zagadka rozwiązuje się w słowie <i>Od autora</i>. Śmielak zdradza w nim ni mniej, ni więcej: „Książka pierwotnie nakreślona została jako romans (…)”. Czyli w kryminale pozostały odpryski romansu, dosyć – jak dla mnie – dziwacznego. Odpryski, które sprawiają, że w warstwie psychologicznej relacje głównego bohatera stają się mocno wydumane. <br /> Bez wątpienia <i>Znachor </i>potwierdza, że Śmielak ma potencjał. Nieźle pisze, umie wymyślić ciekawą, niebanalną historię. Jednak w debiucie tego autora jest wiele błędnych, typowo debiutanckich rozwiązań. Pewnie zabrakło Śmielakowi redaktora, który porządnie „odchudziłby” tę powieść, tłumacząc, że czasami mniej znaczy lepiej. namówił do zrezygnowania z wątpliwych czy wręcz słabych rozwiązań fabularnych. Niestety, jak w przypadku wielu debiutów (i nie tylko) tekst <i>Znachora </i>nie został solidnie zredagowany.<br /> Moja matka, rzuciwszy okiem na okładkę książki Śmielaka, skomentowała, że to chyba nie TEN <i>Znachor</i>. Otóż, jak najbardziej nie TEN. O ile książka Tadeusza Dołęgi-Mostowicza (z roku 1937) stała się prawdziwym klasykiem rodzimej literatury popularnej, o tyle powieść Śmielaka nie ma na to szans. Najmniejszych. Mimo to ciekaw jestem kolejnej powieści tego autora. <br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-52285265833583593702021-11-02T04:58:00.001-07:002021-11-02T05:00:19.648-07:00Robert Harris, V2<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEghxWDqvsHm2xia2lIDO4B-_r3_Dtgbt14Lr8MiWF-nsA0oT9XhyphenhyphenLGM5E7pQS8tG5jTzoBikKFzdu7nqm9WVBFuEbAWqRAJOTuBwxan6yGIYPjBzxhn0IGsKOzwL0wyoN0ZAuqaaRd9QE8/s500/HarrisV.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEghxWDqvsHm2xia2lIDO4B-_r3_Dtgbt14Lr8MiWF-nsA0oT9XhyphenhyphenLGM5E7pQS8tG5jTzoBikKFzdu7nqm9WVBFuEbAWqRAJOTuBwxan6yGIYPjBzxhn0IGsKOzwL0wyoN0ZAuqaaRd9QE8/s320/HarrisV.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><p> </p><h2 style="text-align: left;"> Marzenia, nauka i zbrodnia</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Robert Harris, <i>V2</i>, przeł. Janusz Ochab, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2021, s. 352.</h2><p><br /> II wojna światowa, zabójcze rakiety, nauka na usługach wojny (a i zbrodni), dwoje pogubionych ludzi po dwóch stronach frontu – to w telegraficznym skrócie opis najnowszej powieści brytyjskiego pisarza Roberta Harrisa o wszystko mówiącym tytule <i>V2</i>. Jednak telegraficzne skróty nie są domeną mojego pisania o książkach, więc będzie i rozwinięcie.<br /> Harris jak mało który ze współczesnych pisarzy radzi sobie z materią historii. Dba o poznawczą – by tak rzec - pełnię ukazania interesującego go wycinka historii, a także o wierność faktom historycznym, a jednak umie tak wbudować je w ciekawe i barwne fabuły, że czytelnik nie grzęźnie w detalach i szczególikach, w tej całej mnogości faktów, które Harris przybliża w swoich powieściach historycznych. Sposób Harris jest właściwe prosty, czyli ścisłe zespolenie efektów bardzo solidnej (zazwyczaj) kwerendy historycznej z fikcyjnym story, w który sporo jest sensacyjnej akcji i historii miłości (oraz innych ludzkich namiętności). Niby patent prosty, ale przekuć go na powieściową fabułę, która wbije czytelnika w fotel (czy gdzie tam akurat lubi czytać) na długie godziny, wcale nie jest łatwo. Harris od lat robi to świetnie, co potwierdził choćby powieścią <i>Oficer i szpieg</i>, którą najbardziej cenię w jego dorobku.<br /> Ale do rzeczy, czyli do <i>V2</i>. Dla tych, którzy nie interesują się historią II wojny, krótkie wyjaśnienie: V2 to pociski balistyczne, które stworzyli niemieccy naukowcy, i których pod koniec wojny naziści używali między innymi do bezlitosnego ostrzeliwania Londynu (ten epizod wojny jest najbardziej znany), podczas którego zginęły tysiące cywili. Akurat swego czasu interesowałem się dosyć mocno historią wojen w XX wieku, więc wybór tematu przez Harrisa trochę mnie zdziwił. Ale że V2? Przecież wszystko na ten temat wiadomo. Poza tym wydawało mi się, że to raczej kiepski materiał na solidny thriller. Powiem od razu, że się myliłem. Harris przybliża okoliczności powstania w nazistowskich Niemczech broni rakietowej, szczegółowo opisuje ją samą a potem przedstawia, jak była wykorzystywana w warunkach bojowych. Do tego autor ma zdolność bardzo plastycznego ukazywania faktów historycznych. Umie suche dane zamienić w opis, który nie nuży w lekturze. Oczywiście autor <i>V2 </i>nie skupia się na samej broni, bardzo interesująco ukazuje tło wydarzeń związanych z tym epizodem historii. Niby mimochodem, jednak Harris podrzucił czytelnikowi bardzo wiele interesujących informacji na temat życia codziennego w Anglii i Belgii u schyłku roku 1944. Tak żołnierzy czy ludzi służących w jednostkach pomocniczych, jak i zwykłych ludzi.<br /> Jak już wspomniałem, Harris nanizuje fakty historyczne na fikcyjną, główną nić fabuły, stawiając u boku historycznych postaci (takich chociażby jak Wernher von Braun, konstruktor rakiet, w tym współkonstruktor pocisków V2) bohaterów fikcyjnych. Są to Kay Caton-Walch, analityczka z służb pomocniczych angielskiego lotnictwa, oraz Rudi Graf, niemiecki inżynier, który uczestniczył w projektowaniu V2 a później nadzorował od strony technicznej ich wystrzeliwanie na Londyn. Obie postaci są ciekawie „ustawione” przez autora, chociaż ciekawsza (a i bardziej tragiczna) jest postać Grafa. Był młodym, ambitnym naukowcem, miał marzenia. A jak to się skończyło? Graf stwierdza z goryczą i rozpaczą: „Chciałem zbudować statek kosmiczny, a nie narzędzie zbrodni”. Marzyły mu się loty człowieka na księżyc, a skończył, obserwując starty V2 odpalanych w kierunku stolicy Anglii. Harris między innymi opowiada w nowej powieści o ponurym, chociaż powtarzalnym jak historia długa, losie naukowców, odkrywców czy wynalazców, którzy chcą zmieniać świat na lepsze, a koniec końców dostarczają lepszej, bardziej niszczycielskiej broni możnym tego świata. <br /> <i>V2 </i>moim zdaniem nie jest najlepszą z powieści Harrisa, ale wciąż to proza bardzo solidna i zwyczajnie ciekawa. Spokojnie mogą po nią sięgnąć nie tylko czytelnicy zainteresowani historią II wojny światowej.<br /><br /> <br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-41151799028430725472021-10-21T02:11:00.001-07:002021-10-21T02:48:57.868-07:00Robert Małecki, Najsłabsze ogniwo<p> </p><p> </p><p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgw4AqmkMXpZC40wABzRxn8aZbYwG4c-9NzDT7RotA2nI20Nqk2eNPX2cr7pojrT5lEQuiRRzomf6tUv-dgl0JyuUXv7PgPe7bh32uQh74Xb_n6BQwykf3DBQD3EyQiDFe00D1f_oRzJXU/s500/Malecki_ogniwo.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgw4AqmkMXpZC40wABzRxn8aZbYwG4c-9NzDT7RotA2nI20Nqk2eNPX2cr7pojrT5lEQuiRRzomf6tUv-dgl0JyuUXv7PgPe7bh32uQh74Xb_n6BQwykf3DBQD3EyQiDFe00D1f_oRzJXU/s320/Malecki_ogniwo.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;">Przeklęte tajemnice</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Robert Małecki, <i>Najsłabsze ogniwo</i>, Wydawnictwo Czwarta Strona, Poznań 2021, s. 384.</h2><p><br /> Dla Roberta Małeckiego jednym z najważniejszych, najbardziej inspirujących pisarzy jest Amerykanin Harlan Coben. Autor z Torunia nieodmiennie wspomina o tym od lat. Nic więc dziwnego, że koniec końców postanowił złożyć swoisty, pisarski hołd Cobenowi. I tak powstał thriller <i>Najsłabsze ogniowo</i>. Odniesienia do amerykańskiego pisarza są w tej powieści oczywiste i – by tak rzec – na wierzchu. Podkreślę dla jasności – to celowy zabieg. Małecki sięgnął po temat zaginięć, który jest bardzo istotny dla Cobena. Zresztą, opisywanie historii zaginięć stało się już swoistym znakiem rozpoznawczym prozy autora <i>Najsłabszego ogniwa</i>. I śmiem twierdzić, że nikt nie umie tak głęboko wejść w ten temat, tak intrygująco go przedstawić, jak to robi Małecki. Akcja najnowszej powieści autora <i>Wady </i>rozgrywa się głównie w ni miejskich, ni wiejskich terenach podmiejskich (okolice Torunia). Tu też widać podobieństwa do prozy Cobena, który lubi w swoich powieściach portretować prowincjonalną Amerykę.<br /> Jak już wspomniałem, akcja <i>Najsłabszego ogniwa</i> rozwija się wokół tematu zaginięcia, a właściwie – zaginięć. Piotr Warot, autor bestsellerowych powieści obyczajowych, prowadzi spokojne, szczęśliwe życie. Ma kochającą żonę i dwójkę udanych dzieci. Jego życie staje na głowie, kiedy znika jego ukochany młodszy brat i jego narzeczona. Do tego przepada gdzieś nastoletni syn sąsiada-policjanta. Warot za wszelką cenę chce się dowiedzieć, co stało się z bratem. Musi się nieźle nagimnastykować, tym bardziej że policja zaczyna go traktować jako podejrzanego. Więcej zdradzić nie mogę…<br /> Ujęło mnie, że Małecki głównym bohaterem powieści uczynił pisarza. Nie zdarza to się zbyt często w naszej prozie spod znaku zbrodni, bo też – co tu kryć – dosyć monotonne, by nie rzec: nudne, życie pisarza zdaje się kiepskim materiałem na kryminalną opowieść. Autor <i>Najsłabszego ogniwa</i> wybrnął z problemu całkiem zgrabnie. Piotr jest pełnokrwistą postacią. Ma swoje grzeszki i słabości, ale jest porządnym, empatycznym mężczyzną, który zrobi wszystko, aby ochronić swoich bliskich (nie tylko ich). Nie jest to dla mnie najważniejsze w thrillerze, ale Warot należy do tych postaci, które szybko się akceptuje i którym chce się kibicować w toku akcji.<br /> W <i>Najsłabszym ogniwie</i> akcja nie jest przesadnie dynamiczna i składa się głównie z ciągu scen rozmów, spotkań, podczas których główny bohater mozolnie odsiewa kłamstwa od prawdy. Nie ma w tej powieści brawurowych pościgów czy scen walki (no dobrze, Piotr raz dostaje gonga). A mimo to emocje i napięcie w fabule wciąż narastają. Z każdą stroną. I tak jest aż do finału. Nie jest łatwo uzyskać taki efekt w thrillerze, a jednak Małeckiemu ta sztuka się udała.<br /> Być może najważniejszym dla mnie atutem <i>Najsłabszego ogniwa</i> jest to, że wpisana w powieść intryga nie jest wydumana. Naprawdę coś podobnego mogło się zdarzyć każdemu z nas. Ktoś zostaje wplątany w nieprzyjemną, kryminalną aferę, ktoś inny próbuje mu na własną rękę pomóc. I oczywiście sprawa szybko zaczyna się komplikować a misterny, na pozór sensowny i skuteczny plan, okazuje się jedną, wielką porażką. Naszą prozę kryminalną zalewają powieści rozwijające schematyczne, krwawe historie bardzo słabo osadzone w realiach. Ich autorzy prezentują w nich taką wiedzę o naszej rzeczywistości, jaką ma – dla przykładu – premier Morawiecki o cenie chleba. Historia, z którą Małecki przychodzi do nas, jest mocno wpisana w nasze „tu i teraz”, co tylko podbija, wzmacnia i ubarwia przedstawianą przez autora historię.<br /> Wreszcie – nowa powieść autora z Torunia jest nie tylko historią zaginięć, ale również opowieścią o mechanizmach kłamstwa. Wszyscy (prawie wszyscy) bohaterowie <i>Najsłabszego ogniwa</i> kłamią, zatajają prawdę albo milczą wtedy, kiedy należałoby mówić. Podobnie jak my wszyscy (tak sądzę, choć mogę się mylić). Robią tak z różnych powodów, często niby szlachetnych (Szlachetne kłamstwo? Oki, może trochę przeginam.) Małecki między innymi opowiada w nowej powieści o tym, że jedno kłamstwo zazwyczaj pociąga za sobą kolejne, a kumulacji kłamstw nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Że niby najstraszniejsza prawda lepsza jest od najlepszego kłamstwa? Tak, wydaje się to trywialnym twierdzeniem, jednak warto o nim przypominać. Szczególnie w naszych, ponurych czasach, w których mamy coraz większe problemy z odróżnieniem prawdy od kłamstwa.<br /> W recenzjach naszych kryminałów czy thrillerów często natykam się na frazę – „Polski… (tu pojawia się nazwisko jakiegoś głośnego pisarza z zagranicy)”. Nie przepadam za takimi porównaniami. Jednak Małecki, składając swój pisarski hołd Cobenowi, niejako zachęcił do tego rodzaju porównań i zestawień. Chce? To proszę – myślę, że Harlan Coben spokojnie mógłby się pod <i>Najsłabszym ogniwem</i> podpisać. <br /> <br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-84822688767125853922021-09-14T02:41:00.008-07:002021-09-14T04:47:38.547-07:00Stuart Turton, Demon i mroczna toń<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6Mjz3cw2BX88QPTw9-3Rl6OLdooBZ6kS6yIbFJ8yGZUfTnY6BkyoUhVZGNsBJwWLR8XAdt1sEpA1OE1luSeDeS2bILR9L3i42fMIrnWtPSHHoIDWOZ8hkK2bJ5Rl5O0-flcRZvA-AwZw/s642/Turton.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="642" data-original-width="426" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6Mjz3cw2BX88QPTw9-3Rl6OLdooBZ6kS6yIbFJ8yGZUfTnY6BkyoUhVZGNsBJwWLR8XAdt1sEpA1OE1luSeDeS2bILR9L3i42fMIrnWtPSHHoIDWOZ8hkK2bJ5Rl5O0-flcRZvA-AwZw/s320/Turton.jpg" width="212" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;">Przekombinowane igraszki na morzu</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Stuart Turton, <i>Demon i mroczna toń</i>, przeł. Jacek Żuławnik, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2021, s. 510. </h2><p><br /> Debiut brytyjskiego pisarza Stuarta Turtona, powieść <i>Siedem śmierci Evelyn Hardcastle</i>, wywołał u mnie (nie przesadzam!) szczery zachwyt. Jest to niezwykle oryginalne połączenie kryminału zamkniętego pokoju z fantastyką, do tego doprawione odrobiną <i>cozzy</i>. Turton stworzył fabułę bardzo inteligentnie skrojoną, zaskakującą, konstrukcyjnie nieoczywistą - rzekłbym (tak, to chyba jednak dobre słowo, choć za nim nie przepadam) uroczą w stylu starych, dobrych angielskich kryminałów. Nic więc dziwnego, że czekałem na kolejną książkę tego autora, chociaż po przeczytaniu jej zapowiedzi obawiałem się, że to powieść nie dla mnie. Dlaczego? W powieści <i>Demon i mroczna toń</i> Turton akcja rozgrywa się przede wszystkim na morzu, a ja jestem absolutnie odporny na uroki prozy marynistycznej; nie kręcą mnie malownicze, groźne burze, szum żagli, niezbyt interesują historie trudnej i żmudnej doli marynarski. Po prostu nie zachwycają mnie tego rodzaju opowieści i klimaty. I książka Turtona tego stanu rzeczy nie zmieniła. <br /> Akcja <i>Demona…</i> rozgrywa się w roku 1634. Z holenderskiej kolonii Batawii wypływa flotylla statków handlowych, która ma dotrzeć do Amsterdamu. Na jednym z nich podróżuje wraz z rodziną gubernator kolonii, który w kraju ma dołączyć do władz niezwykle bogatej i wpływowej Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Gubernator wiezie ze sobą wielki skarb i tajemniczy Kaprys, o którym mało kto wie, czym jest. Wiezie też wielki bagaż swoich grzechów. Tuż przed wypłynięciem statków z Batawii trędowaty rzuca klątwę na statek, którym podróżuje gubernator, a na żaglu statku pojawia się znak demona. Gubernator miał już z tym demonem do czynienia i zdaje sobie sprawę, że rejs nie obejdzie się bez komplikacji. Jednak skala przemocy i zbrodni na statku zaskakuje nawet jego. Czy demon zapanuje nad statkiem? Czego właściwie chce? I wreszcie – czy mroczny demon w ogóle istnieje?<br /> Podobnie jak w debiutanckiej powieści, tak i w <i>Demonie…</i> Turton tworzy fikuśną wariację na temat kryminału zamkniętego pokoju. I znowu tworzy bardzo skomplikowaną, powikłaną intrygę. Tyle tylko że brytyjski pisarz w nowej powieści przekombinował. Intryga zbudowana wokół motywu zemsty (nie, nie zdradzam zbyt wiele) jest bardzo wymyśla, pełna niesamowitych pomysłów, forteli i pułapek. Jasne, lubię tego rodzaju intrygi, ale tutaj szwankuje trochę ekonomia konstrukcji fabuły. Zemsta mogła się dokonać w dużo prostszy (a przy tym bardziej prawdopodobny) sposób i – jak na mój gust – takie uproszczenie nie odebrałoby fabule atrakcyjności. Poza tym część rozmaitych, bardzo skomplikowanych działań mścicieli wydaje mi się zwyczajnie niemożliwa do przeprowadzenia, szczególnie na statku, który przez dwa tygodnie miotany jest groźną burzą tropikalną. <br /> Do tego dochodzi – pozornie – niejasna sprawa demon. Czy demon faktycznie istnieje i z tajemniczych powodów masakruje ludzi na statku? Zabobonni marynarze wierzą w demona, oficerowie już niekoniecznie. Napisałem, że jest to tylko pozornie niejasna historia, bo jednak Turton od początku podrzuca czytelnikowi tyle podpowiedzi i sugestii, że nie są to już tylko drobne okruszki prowadzące do rozstrzygnięcia tej kwestii, lecz niemal droga pokryta okruchami niczym kwieciem na procesji Bożego Ciała. <br /> Chyba najciekawsze w nowej powieści Turtona są kreacje niektórych postaci. Żona gubernatora, która rozpaczliwie próbuje się wyrwać spod nieograniczonej władzy brutalnego męża, najemnik, który porzucił wygodne życie w bogatej rodzinnie, by szukać własnej ścieżki losu, piekielnie inteligentny „problemariusz”, czyli ktoś w rodzaju detektywa rozwiązującego kryminalne zagadki Holandii i Batawii. Każde z nich ma swoje mroczne tajemnice, zmaga się ze złem i pokusami, które są wokół nich i w nich samych, i rozpaczliwie dąży ku osobistej wolności, która w XVII wieku jest darem rzadkim a przez to niezwykle cennym.<br /> Moim zdaniem druga powieść Turtona jest zdecydowanie słabsza od debiutu, bo przekombinowana, z intrygą już nie tak precyzyjnie uszytą. A do tego – jak już pisałem – jej akcja rozgrywa się na morzu. Nie spodziewałem się, że brytyjski pisarz przekona mnie do „morskich opowieści”. I fakt, nie przekonał.<br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-36759609766079510782021-09-06T02:45:00.002-07:002021-09-06T02:46:40.187-07:00Ben Creed, Miasto duchów<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyHoX2lJ_iVWdfnjG8CDIi3Fwd-nVrdbxZsTPQEt14DApKValvQoNG1o3JWQj3uVp3LovRZgGNePi7uDgG4fhnKMdyWH8oy9JA0o5mx7RA1zLs5PPbMSjhybCVZc6Ar22ngE3ZJ7q2Mtw/s500/Miasto+1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyHoX2lJ_iVWdfnjG8CDIi3Fwd-nVrdbxZsTPQEt14DApKValvQoNG1o3JWQj3uVp3LovRZgGNePi7uDgG4fhnKMdyWH8oy9JA0o5mx7RA1zLs5PPbMSjhybCVZc6Ar22ngE3ZJ7q2Mtw/s320/Miasto+1.jpg" width="225" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"> Skrzypek bez palców</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Ben Creed, <i>Miasto duchów</i>, przeł. Radosław Kot, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2021, s. 360.</h2><p><br /> Po tym jak przeczytałem na czwartej stronie okładki opis powieści Bena Creeda, spodziewałem się malowniczej katastrofy. Angielski pisarz, który umieszcza akcję kryminału w realiach stalinowskiej Rosji? Zapowiadała się rzecz w najlepszym wypadku bardzo powierzchowna. Poszukałem więcej informacji na temat <i>Miasta duchów</i> i okazało się, że żadnego Bena Creeda nie ma, bo to pseudonim, pod którym ukrywa się dwóch autorów: Chris Rickaby i Barney Thompson. Ten drugi jest wykształconym klasycznie muzykiem, który studiował także w Petersburgu, więc stało się jasne, skąd pisarzom wzięły się Sowiety i Leningrad. A potem zacząłem czytać <i>Miasto duchów</i> i… wsiąkłem na dobre.<br /> Intryga kryminalna w tej powieści to nic szczególnego, bo to kolejna wariacja na temat mordów dokonywanych przez psycho- i socjopatę. Akcja zaczyna się w październiku 1951 roku od znalezienia na torach, biegnących w odludnym miejscu niedaleko Jeziora Ładoga, pięciu zmasakrowanych, specyficznie upozowanych trupów. Oczywiście milicjanci niespecjalnie radzą sobie ze sprawą, tym bardziej że równocześnie muszą bardzo się nagimnastykować, aby nie wpaść w ręce siepaczy Berii. Pomysł na intrygę jest więc ograny, ale przyznam, że poprowadzona została ona bez większych kiksów, mimo iż dosyć łatwo można odkryć, kto w tej opowieści jest seryjnym mordercą.<br /> Mocnym elementem <i>Miasta duchów</i> jest główny bohater, Rewol Rossel, porucznik leningradzkiej milicji. To postać niejednoznaczna, psychologicznie powikłana. Rossel był niegdyś świetnie zapowiadającym się skrzypkiem, ale na skutek donosu został aresztowany a nadgorliwi czekiści podczas przesłuchań zmasakrowali mu dłonie. Musiał więc zapomnieć o karierze muzyka. Rewol przegrał swoje życie – ma tego świadomość – ale nie został do końca złamany. Próbuje utrzymać na powierzchni, robiąc co do niego należy, jednak ma świadomość kruchości układu, w którym tkwi. Jest w bohaterze sporo rezygnacji podszytej melancholią – rezygnacji naznaczonej tak typowym dla Rosjan fatalizmem. Inaczej rzecz ujmując, Rossel jest człowiekiem głęboko poraniony, podobnie jak jego miasto, Leningrad, które jeszcze nie zdążyło się podnieść po tragedii naznaczonego głodem wojennego oblężenia a już zostało znowu poranione na skutek stalinowskiego terroru.<br /> Autorom powieści udało się dosyć dobrze oddać duszną atmosferę czasów stalinowskiej opresji. Pokazują ludzi gnieżdżących się w komunałkach, czyli mieszkaniach (zwykle w kamienicach), w których umieszczono kilka rodzin, gdzie wszyscy są fizycznie bardzo blisko siebie, jednak oddzieleni niewidzialną i szczelną barierą strachu. Ludzi, którzy muszą uważać na każde wypowiadane słowo, każdy gest, bo jeden donos może sprawić, że człowiek „zniknie”. I nie powinni się wychylać, wychodzić przed szereg, bo to może zarówno ich samych, jak i ich bliskich kosztować bardzo wiele. Autorzy <i>Miasta duchów</i> ukazują rozmaite formy zniewolenia i upodlenia, które władza sowiecka „funduje” swoim obywatelem – w tym chyba tego najgorszego, bo najmocniej, najdotkliwiej niszczącego ludzi, czyli mentalnego. Najmocniej mentalne zniewolenia ukazane zostało w ostatnich scenach książki, naprawdę bardzo przejmujących.<br /> Bardzo ciekawym zabiegiem jest wprowadzenia do <i>Miasta duchów</i> rozbudowanych wątków dotyczących muzyki. To w sumie rzadkość w powieściach kryminalnych. Autorzy książki nie tylko pokazują specyficzny, dosyć hermetyczny światek muzyków klasycznych, z buzującymi w nim emocjami, intensywnymi, ale niekoniecznie zdrowymi. Muzyka ma istotne znaczenie tak w konstrukcji intrygi kryminalnej, jak i całej powieści, co potwierdza choćby spis treści. <i>F</i>, <i>A</i>, <i>Es-dur</i>, <i>B-dur</i>, <i>G</i>, <i>Koda</i> – tak nazywają się kolejne części powieści.<br /> <i>Miasto duchów</i> jest nieoczywistym, miejscami zaskakującym i zwyczajnie ciekawym kryminałem – wartym polecenia. <br /> <br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-58507868686074059952021-07-23T04:46:00.000-07:002021-07-23T04:46:26.603-07:00Anna Kańtoch, Lato utraconych<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgg_1Bq0I-Om-uw-TDu-mCYYuklT5sig-adLN22tfDacViFDex_1-2CXsowqpCcfdGlY_4Ri8caoY9cSPT2gYFn815sUXqSIrPIlJ8uvn-PKKWMkgxs8qYf8U25zZX-lloFVqSVJsYN3kY/s500/Kantoch_lato.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgg_1Bq0I-Om-uw-TDu-mCYYuklT5sig-adLN22tfDacViFDex_1-2CXsowqpCcfdGlY_4Ri8caoY9cSPT2gYFn815sUXqSIrPIlJ8uvn-PKKWMkgxs8qYf8U25zZX-lloFVqSVJsYN3kY/s320/Kantoch_lato.jpg" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"> Kiedy on już powróci…</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Anna Kańtoch, <i>Lato utraconych</i>, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2021, s. 388.</h2><p><br /> Temat zaginięć jest jednym z najczęściej pojawiających się w rodzimych (zresztą nie tylko) kryminałach czy thrillerach. Giną kobiety i mężczyźni, giną dzieci. Bliscy, policjanci czy dziennikarze, wszyscy szukają zaginionych, najczęściej z mizernym skutkiem. Powieści o zaginięciach naprawdę jest masa. Przykłady pierwsze z brzegu? Motyw zaginięcia jest jednym z kluczowych choćby w pisarstwie Roberta Małeckiego czy Przemysława Żarskiego. Po temat zaginięcia sięgnęła również Anna Kańtoch w nowej trylogii zapoczątkowanej powieścią (<i>nomen omen</i>) <i>Wiosna zaginionych</i>. Dlaczego autorzy tak chętnie biorą się za ten temat? Zaginięcia to w gruncie rzeczy fabularny samograj. I nie, nie chcę czynić w tym miejscu wyrzutów różnym autorom, bo przy odrobinie oryginalności i finezji nawet z tak zgranego motywu da się wycisnąć coś intrygującego. <br /> Osią fabularną nowej trylogii Kańtoch są usiłowania głównej bohaterki, Krystyny Lesińskiej, by odkryć co przed dziesięcioleciami stało się z jej ukochanym bratem, który wyszedł ze znajomymi w góry i zniknął. Jednak w drugiej części serii, <i>Lecie utraconych</i>, pojawia się jeszcze inne zaginięcie. Kilkuletni Kuba znika bez śladu (także w górach). To już było grane wiele razy? Oczywiście, ale Kańtoch należy do tych autorek, które lubią rozwiązania, rozwinięcia nieoczywiste i zaskakujące. Otóż Kuba, już jako nastolatek, w dramatycznych okolicznościach powraca. I tu dopiero zaczyna robić się bardzo ciekawie. Jak już wspominałem, w powieściach kryminalnych czy thrillerach zaginieni bohaterowie zwykle albo nie odnajdują się wcale, albo odnajdywane są ich zwłoki czy szczątki. U Kańtoch jest inaczej, co przekierowuje opowieść o zaginięciu na inne tory. Dawny świat małego Kuby się rozpadł, jego rodzice się rozwiedli. Ojciec ma nową rodzinę, w tym dwie urocze córeczki. I nagle Kuba, który przez lata żył w izolacji, trafia do tej rodzinny. Straumatyzowany, wrzucony w świat, którego nie zna i chyba nie do końca rozumie. Jest to sytuacja równie trudna dla Kuby, jak i dla jego ojca oraz macochy. Na tym poziomie powieść Kańtoch jest historią oswajania obcości, której do końca nie da się znieść, zniwelować bliskością. Bo czy same więzy krwi są na tyle mocnym spoiwem, by w rzeczywisty i trwały sposób połączyć ludzi, których dzielą jakże odmienne a na dodatek trudne doświadczenia? To jedno z pytań, które stawia autorka z Katowic, pytań, na które każdy z czytelników musi odpowiedzieć sobie sam.<br /> Jak to zwykle u Kańtoch bywa, fabuła w <i>Lecie zaginionych</i> jest wielowątkowa. Osią intrygi kryminalnej jest inna sprawa niż zaginięcie. Jest rok 1999, a komisarz Lesińska pracuje jeszcze w policji. W leśniczówce dochodzi do makabrycznej zbrodni: zostaje brutalnie zamordowana cała rodzina, w tym dwie kilkuletnie dziewczynki. Odludne miejsce, brak świadków i wyraźnych tropów. Z tym musi zmagać się komisarz i jej ludzie. Śledztwo idzie jak po grudzie także dlatego, że Lesińska zmaga się z żałobą po nagłej śmierci męża. Kto zamordował całą familię? Rozwiązanie bardzo mnie zaskoczyło. (Warto w tym miejscu zaznaczyć, że mimo brutalności zbrodni autorka nie epatuje makabrą.)<br /> Niezwykle cenię <i>Wiosnę zaginionych</i> – moim zdaniem ta powieść absolutnie zasłużenie wyróżniona została Nagrodą Wielkiego Kalibru. Przede wszystkim przykuła moją uwagę kreacja Lesińskiej jako bohaterki senioralnej. To rodzaj kreacji wciąż bardzo rzadkiej w naszej prozie (nie tylko kryminalnej). W <i>Lecie utraconych</i> bohaterka jest sporo młodsza, wciąż pracuje w policji. Dzięki temu możemy ją poznać z innej strony, odkryć inne aspekty jej osobowości. Taka swoista retrospekcja w rozpisanej na trzy tomy historii ma swoje plusy. Przyznam jednak, że trochę mi tęskno do Lesińskiej emerytki. Logika rozsnuwanej przez Kańtoch fabuły sugeruje, że w części trzeciej znowu pojawi się bohaterka w wieku emerytalnym. Co bardzo mnie cieszy.<br /> Po lekturze <i>Lata utraconych</i> zastanawiałem się, która z części tej trylogii jest lepsza. Nie umiem tego rozstrzygnąć, bo te powieści są zwyczajnie inne, chociaż wpisane w to samo fabularne uniwersum. Każda z nich w inny sposób wzbogaca rozwijaną przez autorkę historię. I niech tak zostanie. <br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-84921805101646707442021-07-19T02:06:00.001-07:002021-07-19T07:46:09.839-07:00Przemysław Żarski, Cierń<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjat-4uk2OpVIhgCJhKe5GEIvezQTRFtWK0ADqAYcgZCiXsaubLkzM0NH92H3STc0lQJJRYnfy4pXFNzC8NF2ElWM-dAizKHepTux19iyJsijBTLaws0iEUMYpMJnlfxxXRnjbPHyt1Qi4/s500/%25C5%25BBarski.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjat-4uk2OpVIhgCJhKe5GEIvezQTRFtWK0ADqAYcgZCiXsaubLkzM0NH92H3STc0lQJJRYnfy4pXFNzC8NF2ElWM-dAizKHepTux19iyJsijBTLaws0iEUMYpMJnlfxxXRnjbPHyt1Qi4/s320/%25C5%25BBarski.jpg" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"> Blizny, które pozostają</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Przemysław Żarski, <i>Cierń</i>, Czwarta Strona, Poznań 2021, s. 463.</h2><p><br /> W pandemicznym roku 2020 mało czytałem (z różnych względów) polskich premier kryminalnych, dopiero niedawno zacząłem nadrabiać zaległości i trafiłem na prawdziwą perełkę, czyli trylogię sosnowiecką Przemysława Żarskiego, na którą składają się powieści <i>Ślad</i>, <i>Blizna </i>oraz (niedawno wydana) <i>Cierń</i>. Jak dla mnie jest to jedna z lepszych, mocniejszych trylogii kryminalnych ostatnich lat. Dlaczego?<br /> Żarski wybrał nieoczywiste, mało wyeksploatowane w prozie kryminalnej miejsce akcji, czyli Sosnowiec w Zagłębiu. Jest to miasto z niewątpliwym potencjałem, w którym można znaleźć naprawdę świetne lokalizacje kryminalne (kto był tam, ten wie). W wielu kryminałach przestrzeń miejska traktowana jest przez autorów jedynie jako niezbędne tło, służące temu, aby bohater mógł skręcić z jednej ulicy w drugą, przejechać przez konkretne skrzyżowanie albo zauważyć charakterystyczny dla danego miasta budynek. W trylogii Żarskiego przestrzeń Sosnowca (te wszystkie stawy i laski, kwartały gęstej zabudowy i znajdujące się w obrębie granic miasta pustkowia) została integralnie zespolona z kryminalnymi intrygami. Innymi słowy – Sosnowiec jest ni mniej, ni więcej jednym z bohaterów tych powieści.<br /> Głównym bohaterem w kryminałach Żarskiego zdaje się być komisarz Robert Kreft z sosnowieckiej komendy, ale w gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z bohaterem zbiorowym, ponieważ autor wiele miejsca poświęca także innym policjantom – Błażejowi Urydze czy Marcie Rybickiej. Każdy z tej trójki ma rozpisaną w szczegółach historię, każda z tych postaci ukazywana jest w pogłębiony psychologicznie sposób. Są po prostu jacyś. Mają swoje traumy i problemy, ale ukazywane przez autora tak, że nie miałem wrażenia, że mam do czynienia z kolejnymi inkarnacjami „policjanta po przejściach”. Bohaterów zbiorowych w naszej prozie kryminalnej nie ma zbyt wielu, pewnie dlatego że jest to trudniejsze do rozwinięcia i sensownego poprowadzenia rozwiązanie niż prowadzenie w narracji pojedynczego bohatera. Żarskiemu w kolejnych powieściach udało się bohaterów bardzo zgrabnie osadzić w fabule.<br /> A wreszcie – w kryminałach Żarskiego nie chodzi jedynie o kryminalne zagadki i opisy zbrodni. Mówiąc najprościej, są o czymś. Oczywiście na plan pierwszy w całej trylogii wysuwa się kwestia samobójstw. Matka Krefta popełniła samobójstwo, kiedy ten był kilkuletnim chłopcem, widział to i wciąż zmaga się z traumą i nieprzepracowanym do końca poczuciem dojmującej straty. Również niektóre ze spraw, które prowadzą Kreft i spółka dotyczą samobójstw. Jest to temat trudny, bolesny a zarazem delikatny i mało który prozaik potrafi go udźwignąć. Sam o tym wiem, bo zmagałem się z nim w kryminale <i>Zginę bez ciebie</i>. Żarski moim zdaniem dobrze sobie z nim poradził, wyszedł poza komunały rodem z soft psychologii, skupiając uwagę przed wszystkim na ukazywaniu blizn u osób, których bliscy popełnili samobójstwo, blizn, których nie da się w żaden sposób usunąć. Bo są widoczne i drażniące, niczym tkwiący w skórze cierń.<br /> W <i>Cierniu </i>historia zaczyna się od znalezienia na budowie szczątków ludzkich oraz znowu od sprawy samobójstwa kobiety. Jak to jest zawsze w przypadku zamknięcia trylogii, Żarski splata i domyka rozpoczęte wcześniej wątki. Robi to nieśpiesznie, akcja wcale nie pędzi jak szalona (to lubię!), ale prowadzi całą historię ku zakończeniu w sposób konsekwentny i z dbałością o detale, z każdą stroną budując coraz większe napięcie (za wiele nie mogę zdradzić). Aż do finału, który jest smutny. Oczywiście, jak to jest w kryminałach, zło zostaje ukarane, jednak cena, którą przyjdzie za to zapłacić, jest naprawdę wysoka.<br /> Wspomniałem o smutku, bo właśnie to uczucie towarzyszyło mi podczas niemal całej lektury tej powieści. Smutku dojmującym. Ostatnie zdanie powieści brzmi: „Zrozumiał, że czas wyrwać tkwiący w sercu cierń i zacząć żyć” (chodzi o Krefta). Komisarz przez dziesięciolecia zmagał się z żalem i rozpaczą po samobójczej śmierci matki. Nic dziwnego, ponieważ samobójstwa boleśnie ranią tych, którzy pozostają żywi i próbują – zazwyczaj bezskutecznie – zrozumieć, dlaczego ktoś bliski zdecydował się na tragiczny, ostateczny krok, dlaczego ich opuścił, porzucił. Kreft koniec końców odkrywa zagadkę śmierci matki i ma nadzieję, że wreszcie przyniesie mu to emocjonalne ukojenie i pozwoli na nowo ułożyć sobie życie – już bez rozterek i wyrzutów sumienia. Chce właśnie „wyrwać tkwiący w sercu cierń”. Tyle tylko że to zakończenie nie jest tak jednoznaczne i oczywiste jak się na pozór wydaje, podobnie jak skomplikowana i niejednoznaczna w warstwie psychologicznej jest cała proza kryminalna Żarskiego. Czasami bywa tak, że kiedy wyjmuje się cierń, jakiś niewielki jego kawałek pozostaje pod skórą, z czasem otorbia się, nie boli, ale jednak jest. Czasami przesuwa się po nim palcem i wtedy wszystko na sekundy wraca. Jak potoczą się dalej losy Krefta? To już czytelnik musi sobie dopowiedzieć sam. <br /> Ostatnio naprawdę bardzo rzadko zdarza się, że porzucam jakiś cykl kryminalny z żalem. W przypadku trylogii Żarskiego było mi szkoda, że to już koniec, ale z drugiej strony koniec zwykle bywa początkiem czegoś nowego. Co teraz wymyśli Żarski? Czekam w napięciu na odpowiedź. <br /><br /><br /><br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-16466428466131490032021-06-26T02:13:00.003-07:002021-06-26T02:13:49.926-07:00Monika Kassner, Sprawa Rollnika<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUegDZUtThyznF2o_yZJ-V7VKLBslc09UToErE1ZcsW3hShLFhS_qsNhh2dkopPTzgVkGFh1HRsUcfRDTzDs43MfJ8YKcTQnw2WZpvWJo6uIou2-IN7sv_dkQys6ki7QvnoLkXkf-yGt0/s500/Kessner.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUegDZUtThyznF2o_yZJ-V7VKLBslc09UToErE1ZcsW3hShLFhS_qsNhh2dkopPTzgVkGFh1HRsUcfRDTzDs43MfJ8YKcTQnw2WZpvWJo6uIou2-IN7sv_dkQys6ki7QvnoLkXkf-yGt0/s320/Kessner.jpg" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"> Po dwóch stronach granicy</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Monika Kassner, <i>Sprawa Rollnika. Zbrodnia prawie doskonała</i>, Wydawnictwo Silesia Progress, Kotórz Mały 2021, s. 224.</h2><p> <br /> Na prozę kryminalną Moniki Kassner, prawdę powiedziawszy, trafiłem przypadkiem. Kilkanaście miesięcy temu zbierałem materiały do kryminału <i>Ukochaj na śmierć</i>, którego akcja rozgrywa się głównie w Świętochłowicach, wiedział o tym mój znajomy, fan kryminałów retro, więc jako ciekawostkę podrzucił mi książkę Kassner <i>Sprawa Salzmanna. Trup, którego nie było</i> - również z akcją umiejscowioną, jak mówią miejscowi, w Świonach. Już retrokryminał osadzony w realiach śląskich sam w sobie jest ciekawostką i wzbudził moje zainteresowanie, bo naprawdę nie ma tego rodzaju prozy kryminalnej wiele. Kojarzę jedynie kryminał <i>Śląskie dziękczynienie </i>(2010) Konrada T. Lewandowskiego z zupełnie już zapomnianej (niesłusznie) serii o komisarzu Drwęckim, poza tym kilku pisarzy, na przykład Marek Krajewski, od czasu do czau wysyłało swoich bohaterów do przedwojennych Katowic. I właściwie tyle (tyle pamiętam). Z ciekawości sięgnąłem więc po <i>Sprawę Salzmanna</i> i okazało się, że jest to bardzo solidne retro z wyrazistym wątkiem obyczajowym. Dodatkowym smaczkiem dla mnie było, że część dialogów autorka zapisała w języku śląskim. Dlatego niecierpliwie czekałem na drugą część historii z niepokornym radcą prawym z Świętochłowic, Adolfem Jendryskiem.<br /> Radca po zagranicznej rajzie wraca do Świętochłowic, gdzie czeka na niego trochę bocząca się żona (Jendrysek ma swoje za uszami), syn oraz ukochana, psotna córka. Niemal od razu trafia mu się nowa sprawa, kolejna zagadka do rozwikłania. Leciwy Rollnik, mieszkający w Zaborzu – w części Górnego Ślaska (dalej w moim tekście dla ułatwienia Górny Śląsk nazywam po prostu Śląskiem) należącej do Niemiec – nie może pogodzić się ze śmiercią ukochanego syna, lekarza-społecznika z Rybnika, który siedem lat wcześniej zginął na skutek – ponoć – nieszczęśliwego wypadku (upadek z dachu kamienicy). Staruszkowi jednak coś w okolicznościach śmierci syna nie gra, choć w gruncie rzeczy dysponuje na ten temat jedynie poszlakami. Rollnikowi udaje się zainteresować Jendryska, który drąży tak długo aż… Za wiele nie mogę zdradzić, ale radca odkryje rzeczy, które nie będą mu się mieściły w głowie (zresztą nie tylko jemu).<br /> Intrygi kryminalne w powieściach Kassner są akurat takie, które mi odpowiadają – ani specjalnie krwawe, ani wydumane. A przy tym są zaskakujące, przyznam, że w <i>Sprawie Rollnika</i> długo nie byłem w stanie domyślić się, co jest jej istotą. Poza tym u podstawy fabuły nowej książki Kassner leży – autorka zdradza to w posłowiu - strzęp historii, czyli stary telegram, namacalne świadectwo przeszłości, które stało się czymś w rodzaju katalizatora całej opowieści. Oczywiście, dla czytelnika nie jest to może najistotniejsza informacja, nie jest niezbędna do odczytania powieści, jednak dodaje fabule smaczku. I udowadnia, z jakim szacunkiem autorka z Świętochłowic podchodzi do historii.<br /> Jak już wspomniałem, w powieściach Kassner ważną rolę odgrywa warstwa obyczajowa. W jej centrum stoją oczywiście perypetie rodziny Jendryska, oprócz tego poznajemy historie jego znajomych (w <i>Sprawie Rollnika</i> na przykład chłopca z biednej familii, który próbował okraść radcę i którego później bohater otacza opieką) i rozmaitych ludzi, z którymi bohater styka się podczas prowadzonych śledztw. W powieści autorki z Świętochłowic nie chodzi jednak, jak sądzę, o obyczaj pisany dla samego obyczaju. Rozmaite historie rodzinne wprowadzają czytelnika w specyficzny, dla wielu wciąż „egzotyczny” świat Śląska i śląskości, przybliżają życie codzienne Ślązaków w okresie międzywojennym w całej jego pełni – jak się Ślązacy zachowywali, ubierali, co jedli, jakie sklepy odwiedzali czy z jakimi problemami bytowymi musieli się borykać. I oswajają go z godką, czyli językiem śląskim, który w Polsce często jest kojarzony ze „śmiesznym gadaniem”, bo taką „reklamę” zrobiły mu rozmaite kabarety, mające w swoich programach wice (niby) po śląsku.<br /> Warstwy obyczajowa i kryminalna są w <i>Sprawie Rollnika</i> dobrze zbalansowane. Obie przynoszą też sporą garść informacji o skomplikowanej historii Śląska w okresie międzywojennym. Śląsk od lat był wtedy podzielony niemal na pół, a granica często przebiegała wzdłuż podwórek sąsiadów. Akcja powieści rozgrywa się w roku 1934, kiedy sytuacja polityczna tak w Europie, jak i na Śląsku staje się coraz bardziej zaogniona. A to kolejny raz zmusza Ślązaków do dokonania wyboru – są za Niemcami czy Polską, choć wielu z nich ani nie chce, ani nie zamierza go dokonywać, bo nie czują potrzeby takiej identyfikacji. <br /> <i>Sprawa Rollnika</i> autorstwa Kassner jest bardzo pomysłowym i – by tak rzec – świeżym kryminałem retro. To bez wątpienie nowy i mocny głos w tej odmianie gatunku. A do tego powieść jest lepsza od poprzedniej, co dobrze wróży cyklowi z Jendryskiem. Już nie mogę doczekać się części trzeciej. <br /></p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-20475642960581028362021-06-09T03:44:00.005-07:002021-06-09T03:44:35.299-07:00Lee Child, Andrew Child, Strażnik<p style="text-align: center;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJfxaQi2Mb6EUHJsSjiL5Tw5lk6WjwSL-5IH-hPXhYdO9hVn1GIHYY2UhwK96QbZcQxe9e4ZOulukKGctero1VuaOLdDnCwR7dJ0l6o5i8Pl54bPok5pfmEIGrD9_2JHsTnMRM4FQtrmk/s497/Atraznik_blog.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="497" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJfxaQi2Mb6EUHJsSjiL5Tw5lk6WjwSL-5IH-hPXhYdO9hVn1GIHYY2UhwK96QbZcQxe9e4ZOulukKGctero1VuaOLdDnCwR7dJ0l6o5i8Pl54bPok5pfmEIGrD9_2JHsTnMRM4FQtrmk/s320/Atraznik_blog.jpg" /></a></div> <p></p><h2 style="text-align: left;">Reacher reformowany</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Lee Child, Andrew Child, <i>Strażnik</i>, przeł. Jan Kraśko, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2021, s. 416.</h2><p style="text-align: left;"><br /> Cykl z Reacherem uwielbiam bezmiernie i – dotąd – zawsze czekałem w napięciu na kolejną jego część. Jednak kiedy usłyszałem, że <i>Strażnika</i>, nową odsłonę przygód byłego żandarma wojskowego, Lee Child napisał z bratem (Andrew również jest pisarzem), poczułem niepokój. Każdy kto kiedykolwiek pisał powieść w duecie (mnie się zdarzało), zdaje sobie sprawę, że jest to bardzo trudne, a efekty czasami bywają co najmniej wątpliwe. Wprawdzie bracia w wywiadzie dołączonym do polskiego wydania powieści zapewniali, że w duecie pisało im się świetnie, że wzajemnie się inspirowali a i efekt współpracy ich zadowala, ale właściwie… co innego mogli powiedzieć. Cóż, trzeba było zastosować sprawdzian w rodzaju – po owocach ich poznacie. I owoce okazały się niezbyt smaczne.<br /> Początek <i>Strażnika </i>to stary, dobry Reacher w solidnym wydaniu. Bohater trafia do Nashville i pomaga muzykom oszukanym przez właściciela knajpy, w której zagrali koncert. Jak to on – bezinteresownie, w imię ochrony słabszych i pokrzywdzonych. Ale dalej… Dalej jest już gorzej. Reacher trafia do prowincjonalnej mieściny, której nazwy nie warto zapamiętywać. Jest świadkiem próby porwania mężczyzny i oczywiście interweniuje (skutecznie). Niedoszłym porwanym okazuje się informatyk, Rusty Rutherford, który do niedawna pracował dla władz miasta. Miejskie systemy informatyczne zostały zhakowane, nic w mieście nie działa, a kozłem ofiarnym został Rusty, który w miasteczku traktowany jest niczym wróg publiczny numer jeden. A do tego dybią na niego mroczne, świetnie wyszkolone typy. Reacher postanawia chronić informatyka (choć oczywiście nie musi) a przy okazji chce się dowiedzieć, w jaką aferę Rusty się wpakował i dlaczego.<br /> Niby fabuła w powieści Childów nie odbiega zbytnio od innych z cyklu z Reacherem, niby to jest wciąż ten sam bohater, którego lubię, ale tym razem powieść Childa (i jego brata) czytało mi się dosyć ciężko, bez lekkości szybko przewracanych stron, napędzanej ciekawością co dalej, jak to było w przypadku innych książek z cyklu. Po tym jak dotarłem do ostatniej kropki, zacząłem się zastanawiać, co tym razem poszło nie tak.<br /> Powiada się, że co dwie głowy, to nie jedna. W przypadku <i>Strażnika </i>ta maksyma się nie sprawdziła, bo bracia Child nie wykazali się przesadną oryginalnością i kreatywnością. W powieści ważną rolę odgrywają wątki walki wywiadów i neonazistowskich grup z amerykańskiego zadupia. To już było i to po wielokroć. Mimo iż idea całego cyklu z Reacherem zasadza się na replikowanym książka po książce schemacie, ten przyrządzony przez braci Child, wielokroć odgrzewany kotlet (ileż można pisać o rosyjskich szpionach w Stanach!) jest średnio strawny i niezbyt smaczny. Nawet byłem jednak gotowy go przełknąć. Są jednak w <i>Strażniku </i>motywy i rozwiązania, które mi nie pasują i które – moim skromnym zdaniem – zdecydowanie psują tę część serii.<br /> Wydaje mi się, że słaba dynamika akcji <i>Strażnika </i>w dużym stopniu wynika z faktu, że jej bardzo istotnym elementem są wątki informatyczne: cyberterroryzm, pojedynki hakerów działających na usługach rządowych agencji… Tłumaczenie tych wątków, szczególnie w powieściowym uniwersum Reachera, który jest mocno na bakier z nowoczesnymi technologiami, wymaga sporo miejsca, co w dużym stopniu spowalnia akcję. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że zwyczajnie nie przepadam za powieściami sensacyjnymi, w których mocno zostaje wyeksponowany temat wszelakiej cyberprzestępczości, więc mogę być zwyczajnie uprzedzony. Jest jednak poważniejsza kwestia, ponieważ autorzy <i>Strażnika </i>postanowili pomajstrować przy schemacie głównego bohatera. Reacher, do tej pory zdecydowany przeciwnik wszelkich technologicznych nowinek, który – dla przykładu – z map uznawał tylko papierowe i nie uważał za niezbędne posiadanie telefonu komórkowego, w <i>Strażniku</i> posługuje się komórką (chociaż nie swoją). Ale to nie jedyna zmiana, bo bohater, który wcześniej wolał problemy swoje oraz osób, którym niósł pomoc, rozwiązywać samemu, w nowej powieści coraz bardziej otwiera się na współpracę z innymi. Niby nie są to wielkie zmiany, niby Reacher wciąż jest tym samym samotnym wilkiem, który bez celu włóczy się po Stanach ze szczoteczką do zębów i paroma dolarami w kieszeni, ale widać już w jego kreacji pewne przesunięcia, które – jak mi się zdaje – niespecjalnie w <i>Strażniku </i>się sprawdziły. Oczywiście, ktoś mi może zarzucić, że jestem nazbyt zachowawczym fanem serii Childa, że wolę przewidywalny schemat od nowinek. Otóż jak najbardziej wolę, bo uważam, że w dużym stopniu czar serii z Reacherem polega na tym – mówię o własnych odczuciach – że w kolejnych książkach dostawałem dokładnie to, czego się spodziewałem. A w <i>Strażniku </i>zaczęło się kombinowanie, które nie przyniosło nic dobrego. Wręcz przeciwnie.<br /> Nie mam pojęcia (i nie zamierzam dociekać), czy zmiany na gorsze w <i>Strażniku </i>spowodowane zostały tym, że Lee Child dobrał sobie współautora. Jakoś zwyczajnie po ludzku rozumiem angielskiego pisarza. Miał prawo zmęczyć się i serią, i bohaterem, pewnie potrzebował nowych bodźców, nowego podejścia do pisania tego cyklu. Nie będę ukrywał, że po <i>Strażniku </i>czuję spory zawód, jednak nie jest tak, że z miejsca rzucę całą serię w cholerę. Będę czekał na kolejną książkę z opowieścią o Reacherze, choć być może nie tak niecierpliwie, jak to było wcześniej. <br /></p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2854406253998559100.post-17122914792366822492021-05-31T02:51:00.001-07:002021-05-31T02:58:23.884-07:00<p style="text-align: center;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgu_zj_Rcoomy-EO2kCtbruO7eqGW92ABdjmI9dqihTNN3CwcVEH1isQ1aPS6wAX3kFKbgvnqsJ6h7wVEJt0ZJq6-UCxS3ovHg8Cjr21vNO3eMr_tEZLDNdse84Ot2OLVdCh8SCZ4mdwXI/s497/Corso.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="497" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgu_zj_Rcoomy-EO2kCtbruO7eqGW92ABdjmI9dqihTNN3CwcVEH1isQ1aPS6wAX3kFKbgvnqsJ6h7wVEJt0ZJq6-UCxS3ovHg8Cjr21vNO3eMr_tEZLDNdse84Ot2OLVdCh8SCZ4mdwXI/s320/Corso.jpg" /></a></div><br /><p></p><h2 style="text-align: left;"> Nadzwyczaj uroczy seryjny</h2><h2 style="text-align: left;"><br />Przemek Corso, <i>Serca twego chłód</i>, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2021, s. 452.</h2><p><br /> Od ładnych kilku lat unikam książek, których głównymi bohaterami są seryjni mordercy, ponieważ zwyczajnie zaczęły mnie nudzić. Albo nawet irytować. Tym bardziej że ostatnio ponad miarę rozpleniły się w naszej prozie niezwykle brutalne kryminały czy thrillery z postaciami psychopatycznych seryjnych morderców, nieodmiennie reklamowane przez wydawców sloganami typu: „opowieść o prawdziwej naturze zła”. Wolne żarty! W ogóle nie jestem pewien, czy da się ująć istotę natury zła w słowa, a jeśli nawet – to na pewno nie w prozie fabularnej. Kończy się więc na tym, że powstają powtarzalne i przewidywalne do bólu historie, w których (z grubsza) chodzi o to, żeby przedstawić jak najwymyślniejsze sposoby mordowania i wylać hektolitry krwi. Kiedy więc na czwartej stronie powieści Przemka Corso odczytałem ni mniej, ni więcej, że „Kuba jest bezwzględnym seryjnym mordercą”, pomyślałem: No f..king way, nie czytam. Jednak wiedziony niezrozumiałym dla mnie impulsem czytać zacząłem… I w sumie nie żałuję.<br /> Kuba jest wysokofunkcjonującym, niezwykle inteligentnym, pozbawionym emocji psychopatą. Pracuje w korporacji na stanowisku dyrektorskim, świetnie zarabia i ma - przynajmniej jego zdaniem - udane małżeństwo. A poza tym od młodych lat realizuje swoje prywatne, skryte „projekty”, czyli morduje ludzi, zwykle w taki sposób, aby śmierć wyglądała na taką z przyczyn naturalnych. Robi to na zimno, morderstwa drobiazgowo planuje i długo się do nich przygotowuje, więc jest praktycznie niewykrywalny. Poza Kubą jest w powieści Corso kilka innych ważnych postaci, powiązanych z nim więzami rodzinnymi: Justyna, jego przecudnej urody żona, gwiazda Instagramu, szwagier Andrzej, upadły, straumatyzowany policjant, który pije, ćpa i wpada w spiralę niespłacalnych długów, żona szwagra… Kuba kontroluje każdy aspekt swojego życia, tyle tylko że pozostaje w bliskich relacjach z ludźmi, których – jak się okazuje – nie da się do końca „zaprogramować”, nawet jeśli ma się niezwykłe umiejętności manipulacji. I to bliscy ściągają na Kubę problemy, tym bardziej że w Warszawie pojawia się kolejny seryjny morderca, który rzuca mu wyzwanie.<br /> Historia, którą wymyślił Corso, nie jest oczywiście odkrywcza, bo opowieści o fascynujących, na swój sposób uroczych psychopatach było już w literaturze (a i w filmie czy serialach) całkiem sporo. Została jednak przez autora zgrabnie podana, a do tego jest w niej pewien smaczek. Kuba jest bohaterem dynamicznym, ponieważ zmienia się – ku swojemu wielkiemu zdziwieniu. Na wieść, że jego idealna żona, którą zdawał się w pełni kontrolować, zdradziła go, Kuba zaczyna odczuwać emocje (gwałtowne), z którymi na początku nie umie sobie poradzić. Do pewnego stopnia <i>Serca twego chłód</i> jest powieścią o wchodzeniu w świat emocji przez człowieka, który wcześnie nie odczuwał emocji albo nie był z nimi skomunikowany, co samo w sobie jest ciekawe od strony psychologicznej.<br /> Akcja w <i>Serca twego chłód</i> jest porządnie skrojona, wartka, sporo w niej zwrotów akcji, jednak wydaje mi się, że w gruncie rzeczy opiera się nie na tzw. dzianiu się, ale rozmowach poszczególnych postaci, które często przyjmują formę swoistych pojedynków na słowa, mających na celu zdominowanie rozmówcy albo zmuszenie go do mówienia prawdy (prawie wszyscy bohaterowie powieści mają swoje duże albo małe tajemnice). Lubię tego rodzaju rozwiązanie fabularne, wybijające dialogi na plan pierwszy, szczególnie w przypadku powieści, w których istotne są wątki psychologiczne. W powieści Corso jest tego rodzaju dialogów sporo i zazwyczaj autor dobrze sobie z nimi radzi. Czasami jednak (na przykład w rozmowie Kuby z Andrzejem na stronach 233-243) Corso pozwala swoim bohaterom na nadmierne gadulstwo, co raz, spowalnia akcję, dwa, często pojawiają się w nich informacje i kwestie wcześniej znane czytelnikowi. Myślę, że część z tych dialogów można by – z korzyścią dla tekstu – skrócić i podrasować.<br /> Jest jeszcze kwestia mroku w <i>Serca twego chłód</i>, czy raczej <b>mroku</b>, bo taki (wyboldowany) zapis konsekwentnie stosowany jest w powieści. Kubę otacza, spowija mrok, czyli rodzaj objawionego czy upostaciowanego zła, które steruje nim i poniekąd go chroni. Bohater ma świadomość, że ów mrok ciągle z nim, obok niego jest. Co więcej, są ludzie, jak Andrzej i jedna z jego córek, którzy ten mrok widzą i to wcale nie „oczyma duszy”. Mniejsza nawet o to, że cały wątek mroku trąci mi tanim mistycyzmem, ale do tego niesie zbędnym naddatek znaczeniowy. Inaczej rzecz ujmując, i tak wiem, że Kuba jest zły i zło rozplenia, więc nie potrzebuję do czytelniczego szczęścia, by otaczała go realna mroczna aureola. Ja bym z tego motywu zrezygnował, ale tak to sobie Corso wykombinował, więc tak ma. Przechodzę nad tym mrokiem vel <b>mrokiem </b>do porządku dziennego podobnie jak nad wielorybami, które unoszą się nad miastem, w niektórych książkach Szczepana Twardocha. Choć pewnie niektórych czytelników może to nieco drażnić.<br /> Trochę powydziwiałem na powieść Corso, co nie zmienia faktu, że moim zdaniem jest to (szczególnie w kategorii opowieści o psychopatycznych seryjnych mordercach) jeden z ciekawszych thrillerów, które ostatnio czytałem. A do tego jest naprawdę solidnie językowo i z zachowaniem reguł gatunku napisany. Cóż, czekam na więcej.<br /> <br /> </p>Maniak Literackihttp://www.blogger.com/profile/13977001433939768992noreply@blogger.com1